Dopiero teraz znalazłam chwilkę czasu, żeby coś napisać. Ostatnio sporo było nowych wrażeń dla moich ogonów.
Po pierwsze - pierwszy raz zdecydowałam się wyjść z Bubą na spacer po osiedlu. Jako że nauczyła się wreszcie chodzić na smyczy i było wystarczająco ciepło, to niewiele myśląc porwałam ją razem z TŻ i wyniosłam na dwór. Miałam nadzieję, że będzie mało ludzi, ale gdzie tam! Po kilku minutach zaczęła wzbudzać takie zainteresowanie, że schodziły się tłumy dzieciaków, żeby popatrzeć. Głupim pytaniom i żartom nie było końca, a zażenowana ja nic nie odpowiadałam. Zdjęć nie robiłam, bo zapomniałam wziąć aparat. Po powrocie trzeba było umyć ogon, bo trochę był okurzony.
Po drugie - wzięłam wszystkie trzy na łikięd na działkę. I jak na złość było okrutnie zimno. Całe dwie noce marzłam pod kołdrą i martwiłam się o to, czy nie jest im zimno i czy mi się nie przeziębią. Wprawdzie dałam im mnóstwo starych skarpet, szmatek, szalików i chusteczek, ale i tak wyobrażałam sobie niestworzone rzeczy. Potem jak już się nagrzało w domu, to zdecydowałam się je wypuścić na łóżko i zrobić kilka zdjęć (telefonem, bo aparat zmarzł

)
Yo, ho, haul together,
hoist the colors high.
Heave ho,
thieves and beggars,
never shall we die.

Buba oczywiście przespała całą imprezę. Ale jakie było moje zdziwienie, kiedy ten sam szczur, który uciekał przed mizianiem, miał w nosie swoją panią i wolał być wszędzie indziej niż przy pani, wszedł pod moją bluzę i tam zasnął będąc głaskanym przeze mnie przez cały czas.

Z jakiegoś powodu okno było najciekawsze.

A na zakończenie wyjazdu dostały całe dwie garście świeżutkiej, zroszonej poranną rosą koniczyny z własnego ogródka.
I naprawdę, następnym razem sprawdzę pogodę zanim gdziekolwiek wyjadę. A dziewczyny dostały teraz profilaktycznie Vibovitu do poidła.