No to mam już 4 szczury!!!
Wczoraj przywiozłam do domu 2 małe kluseczki, dzieciątka z miotu opisanego tu
http://szczury.org/viewtopic.php?f=163&t=38668. Panny Tulia i Liwia
Przesympatyczne, ciekawskie, nie boją się nikogo ani niczego
Miałam przyjemność dzieciaki odbierać pierwsza, więc wymiziałam też resztę maluchów – po włożeniu ręki do klatki opadły mnie wszystkie, równiutko
Natomiast łączenie... nooo tak, to była długa noc. Ja niedawno wstałam, a Kluska odsypia ją nadal. Od razu uprzedzę – żadnej agresji, żadnych ugryzień ani nic takiego. Po prostu mój Kluszon (przy okazji ostatecznie upewniłam się, kto w szczurzym domu jest szefem...) dawał nam jasno do zrozumienia, że ona się jakimiś upierdliwymi gnojkami zajmować nie będzie. Pierwszy kontakt – moja alfa (hm, w babskim stadzie też jest alfa... prawda...? jeszcze się nie znam) od siedmiu boleści chciała przed małymi uciekać. A Czarnul zaraz za nią. Huknęłam na nie, że stare krówska, a dzieci się boją i że proszę się zająć!!! Gdzie tam... No to siup, transporter. No i znów ignor – maluchy w jednym końcu, moje baby – chcą wyjść, ewentualnie kładą się w drugim. No szlag! Maluchy zaczepiają – Kluska się opędza. Czarna by chętnie się pointegrowała, ale słucha Kluski. Godziny mijają, sytuacja się nie zmienia. Kluszonka napięta ja struna, oka nie zmrużyła, nawet jak reszta spała. Na jakiś czas wszystkie na ręce – nie, Klucha i Czarna sobie poszły, Czarna - „a dejcie wy mi wszyscy święty spokój” poszła kimać do szafki, Kluska latała po domu jak wściekła (pożyczona na wszelki wypadek klatka czysta, ale jednak z zaszczurzonego domu i chyba moja łysolina wyczuła). Klatkę wyniosłam, Klucha się nieco uspokoiła. Ale tylko nieco.
Wrzuciłam całe towarzystwo do pustej, wyszorowanej klatki. Jeść dałam (no nie dało się inaczej, małe gnojki zgłodniały, a ponieważ dotąd nie widziały takiego żwirku jak mój, próbowały go szamać...). Przy jedzeniu spokój, całe towarzystwo zgodnie chrupało.
Ale małe, jak się nażarły, zaczęły zaczepiać starsze. No i o ile Czarna to siła spokoju i nic jej nie ruszało, o tyle Kluska – no myślałam, że ją coś trafi. Co jakieś młode podeszło, to ona odwracała się tyłkiem i odskakiwała.
-Grrr, zostaw mnie, smarku, idź, skąd przyszłaś! Poszła, ale juuuż!!!
A maluchy, niezrażone – zaczepiają dalej. No więc lądowały na plecach jedna po drugiej. Wstały, otrzepały się – i dalej zaczepiać, więc chyba się nie bały
No to znów, fik, na plecy. Tyle z tego było, że za trzecim razem Liwia wpakowała się pod Kluszonowy brzuch od razu własnym brzuchem do góry
No to Klusce, że tak powiem, ręce opadły. Pokazała, kto rządzi, ale świętego spokoju niet. No i zaczęły się próby wydostania się z klatki. Co ja przeżyłam... do 5 rano jak nie latały po ścianach klatki (albo wszystkie, albo Kluska i Czarnul, a maluchy spały w najlepsze), a Kluszon na zmianę gryzła pręty. Co reszta się ułożyła lulu – to Klucha od nowa sajgon urządzać. Zamiast się uwalić spać. Koło 4 nad ranem Czarna też się się wkurzyła i się pokłóciły z Kluchą. Stanęły naprzeciw siebie na tylnych łapach, i wrzeszczą:
-Klucha, jasny gwint, przestań już świrować, chodźmy spać!
-Oooo Ty, ja Ci tu dam, JA tu jestem szefem, nikt mi nie będzie mówił, kiedy iść spać!!! Bęcki chcesz?!
Od kilkunastu godzin nie zmrużyła oka, więc liczyłam, że niedługo wyczerpie się jej bateryjka – i faktycznie, momenty ciszy się wydłużały, w końcu usnęliśmy wszyscy. Przy pobudce znaleźliśmy całe towarzystwo śpiące razem:
Liwia wyjątkowo upodobała sobie Kluskę. Jakby jej mówiła: możesz mnie przewracać ile chcesz, a ja i tak będę za Tobą łazić!