Gosiu, z Bogusiem wszystko w porządku. Bardzo ładnie się wygoił i na dzień dzisiejszy w zasadzie można powiedzieć, że jest wszystko ok.
Coś się wydarzyło, coś tak surrealistycznego, że nawet teraz, kiedy piszę ten post zastanawiam się, czy to wszystko zdarzyło się naprawdę

W nocy z piątku na sobotę opuścił nas Duszek

Najradośniejszy z radosnych, najbardziej rozbiegany i najzdrowszy szczur jakiego miałam w ciągu kilku dni stracił jakąkolwiek siłę życia i zasnął

Nie wiemy tak naprawdę, co się stało, czekamy na wyniki sekcji.
Wszystko zaczęło się w piątek 1-go sierpnia. Jak zwykle po powrocie do domu wypuściliśmy chłopaków na wybieg. Buszowali po pokoju, włazili pod kanapę, dzień jak każdy inny. O godz. 17 zaczęły wyć syreny, więc wyszliśmy na balkon popatrzeć. Kiedy wróciliśmy Duszek leżał pod poduszką bez sił. Miał przymrużone oczka, uciekał pod poduszkę pełzając. Pierwszą moją myślą było - może to wylew? Zapakowaliśmy go do transportera i pojechaliśmy do Oazy. W drodze do weta troszkę się ożywił, dlatego też pojawiła się myśl, że może jednak tylko tak potwornie przestraszył się syren. Wetka nie stwierdziła na miejscu żadnych typowych zaburzeń neurologicznych, Duszek był smutny, przygaszony, ale nic poza tym. Stwierdziliśmy, że może faktycznie to był tylko paraliżujący strach. Dostał steryd i wróciliśmy do domu. Wszystko wróciło do normy. Duszek był znowu sobą, wyjątkowo uważnie go obserwowałam, nie działo się nic niepokojącego. Aż do ubiegłej środy
Po powrocie do domu, jak zwykle pobiegłam do klatki. Zawsze pierwszy przybiegał do mnie Duszek sprawdzić, czy dobrze umyłam ręce, bo jak nie to najpierw on musiał je doczyścić i dopiero mogłam wymiziać chłopaków. Tego dnia nie przybiegł, znalazłam go leżącego w kałuży siuśków na dnie kuwety. W pierwszej chwili pomyślałam, że nie żyje, był strasznie spięty. Po wzięciu na ręce dopiero jakby "oprzytomniał". W Oazie dostał ponownie steryd i antybiotyk gdyby to było zapalenie mózgu i mimo, że objawy nie były stricte przysadkowe mieliśmy mu podać na drugi dzień Dostinex gdyby steryd nie zadziałał.
Nie polepszyło się, wręcz przeciwnie

Późnym wieczorem Duszek kompletnie odpłynął. Wyglądał jakby zapadł w jakąś "śpiączkę", w ogóle nie kontaktował. Popędziliśmy do Ogonka, bo o tej porze tylko oni byli w stanie cokolwiek zrobić. Naszpikowali go lekami, dali kroplówkę i kazali podać w domu Dostinex. W jakiś sobie tylko znany sposób wykluczyli wylew/udar/zapalenie mózgu i stwierdzili, że to na bank przysadka
Po podaniu Dostinexu nie było poprawy. Duszek nie chciał jeść, musieliśmy go dokarmiać strzykawką. Mało się ruszał, tylko spał lub leżał patrząc się gdzieś tam daleko

Kroplówki, leki, kroplówki leki i tak w kółko... w piątek w Oazie postanowiliśmy, że w sobotę podamy mu kolejną dawkę Dostinexu, tym razem większą i jak nie będzie poprawy, to pozwolimy Mu odejść. Modliłam się o jakąkolwiek poprawę, chcieliśmy mu zrobić w tym tygodniu dodatkowe badania, które potwierdziłyby lub wykluczyły jakieś inne choróbska. W sobotę z samego rana poszłam po Niego, żeby jak zwykle podać mu w kuchni leki. Ale Duszka już z nami nie było

Spał owinięty w polarki
Nie wiemy, co spieprzyliśmy

Czego mogłam nie zauważyć? Duszek nie miał żadnych niedowładów do samego końca, trzymał jedzonko w łapkach, ale nie miał siły go jeść. Wyglądał jak balonik, z którego nagle uszło całe powietrze

Nieobecny, myślami gdzieś bardzo daleko. To wszystko stało się tak szybko... właściwie to co się stało? Nie wiem
