Naixinko, dziękuję za słowa otuchy i podzielenie się doświadczeniem. Rzeczywiście czytając wszędzie o tym jak łatwo się białasy aklimatyzują w nowych domach i oswajają, zaczęłam się już zastanawiać co robię nie tak.
A robić mogę wiele, bo pierwszy raz przychodzi mi oswajać szczury. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak mnie dotychczasowe szczupaki rozpieściły pod tym względem. Tylko przez pierwsze chwile zaraz po zmianie otoczenia były ostrożne i niepewne, a pełnym zaufaniem obdarzały bardzo szybko.
Żaden z nich nie był tak mało zaznajomiony z człowiekiem jak dziś Ulrika, o Baruchu nawet nie wspominając

.
Będę myśleć jak Twoją metodę zastosować na swoim gruncie. Teraz, kiedy mają hamak, zdjęcie góry nic nie da, bo i tak w hamaku pozostaną; domek uniemożliwiłby mi kontakt z nimi w klatce, trudno byłoby włożyć do niego palce na pewne pożarcie

. Może kiedy będą oba na dole uda mi się szybko górę odstawić.
Odmienna, no właśnie i mi to rozdzielanie takie nie bardzo się wydawało. Baruch może szczególnie emocjonalnie nie reagował, ale Ulrika po każdym rozdzieleniu i powrocie do klatki (swoim czy Barucha) tak się gorąco cieszyła i tuliła do towarzysza, jakby jej gwiazdkę z nieba podarowano. A Baruch, mimo że nie okazuje, też przeżywa. Na pewno.
Apaszkę swoją im dam, dobrze że mi o tym przypomniałaś
Dziś Ulrika boksowała się z moim palcem

- lizała i podważała ząbkami paznokieć (delikatnie), nagle wynurzył się Baruch i bach - użarł

.
On (rodzajowo to oczywiście ona, żeby nie było wątpliwości

) jest starszy, laboratoryjna rzeczywistość trzymała go przez 3 miesiące życia. Trudno powiedzieć czy coś złego mu się tam działo, ale pewnie kontakt z ludźmi miał minimalny.
Cóż, niech to zajmie tyle ile musi, przecież kiedyś się musi przekonać, że nic mu u nas nie grozi.
Tylko to takie przykre parzeć na strach zwierzęcia i nie móc nic zrobić - nic natychmiast zrobić.
Czas i spokój, i kilka sztuczek przez was podpowiedzianych

.
W tym drugim temacie - utrzymuję, że szczupaki się nadmiernie drapią, bo ponieważ:
- czym innym jest toaleta i podrapanie się od czasu do czasu po dowolnej części ciała, czym innym przerywanie ulubionej czynności jak np. u Dżumy jedzenia, u Hermana myszkowania w szafie, po to żeby na grzbiecie zagryźć wyimaginowanego gza czy inne robactwo;
- szudry idą całymi seriami po brzuchu, karku, po twarzy (

)
- drapią się z zniecierpliwieniem, z widoczną irytacją, bynajmniej nie dla przyjemności.
Pod zastrzyk kwalifikuje się jedynie Misiaczak, innych tutejsi lekarze nie podejmują się kłuć. Z Michem zaś nie jest najgorzej, a eksperymentowanie na nim wydaje mi się wątpliwe moralnie. Może niegłupim byłoby zabranie Dżumy do Poznania. Jego swędzonki osiągają największe natężenie.
I tu znowu Wasza argumentacja nabiera sensu - Dżum przesadza w każdej jednej ze swoich reakcji...
Głupia jestem i tyle

I racja tylko gadam wciąż.
Ale dzięki, że słuchacie i radzicie

.
Herman właśnie próbuje chodzić po ścianie jak Spiderman. Muszę się żegnać, bo to nic dobrago nie wróży...