u nas przyjemnie miło i wesołowo jak zawsze.
pierwszy raz kogoś brakło na święta- tata musi pracować, jutro dotrze do nas.
a i tak siedzieliśmy wszyscy razem popijaliśmy likierkiem, i w ogóle fajowo było.
dzielenie się opłatkiem ja zawsze najchętniej bym ominęła. i za każdym razem jednak się cieszę, że nie ominęliśmy tego,
bo w sumie miłe to słowa, i wcale nie "hurtowe", śmiechu było co niemiara, bo oczywiście wszystko trafne, i dowciapnie powiedziane
wszyscy się baliśmy spróbować mamy premiery śledziowej (jakaś wersja extra) i za każdym razem jak ktoś wyciągał po coś rękę, to podstawialiśmy te właśnie śledzie

a okazały się wcale nie takie złe
moja babcia czasem nie kontaktuje i czasem wrzuci jakiś komentarz ni z gruszki ni z pietruszki, a potem sama się z siebie obśmiewa. prezentów nie było tak dużo jak zawsze. ale jak zawsze miło było je otwierać, bo nie było obciachów, niepasujących czy niepotrzebnych. (ale to dzięki naszym "listom do Mikołaja" każdy pisze co chce i się wymieniamy listami.)
a poza tym to pękam to wina tych pysznych krokietów, jadłyśmy z młodszą siostrą na wyścigi (zmieściłam tylko 3..

)
a potem nikt nie miał siły się ruszyć i siedzieliśmy w świetle choinki...
w ogóle w święta doceniam, że jesteśmy rodziną wielodzietną- każdy pomaga, każdy coś od siebie daje, i każdy jest potrzebny-
święta są wyjątkowe, wtedy czuję, jak wszyscy jesteśmy dla siebie ważni, pomimo tego, że nie zawsze się to czuje
