Wiem, że dawno nic nie pisaliśmy, ale mam sporo rzeczy na głowie i nie bardzo mam czas robić chłopakom jakieś fotki, szczególnie, że światło nie dopisuje, a nie mam za dobrego aparatu...
W dodatku (pisałam już o tym w innym temacie) walczyliśmy o zdrowie, a potem o życie Freda - szynszyla mojej siostry.
Byłam do niego bardzo przywiązana, bo moja siostra to istota mało empatyczna i głównie ja się Fredsonem zajmowałam... Ale niestety nie udało się.
Freddie gasł w oczach, z dnia na dzień... Mimo że codziennie jeździliśmy do weta na zastrzyki. Szczególnie ostatni tydzień był druzgoczący. Nie pomagało nic, nawet sterydy. Te zdjęcia zrobiłam dwa dni przed uśpieniem Fredsona... Tutaj nie mógł już samodzielnie siedzieć, trzeba było go podtrzymywać, żeby w ogóle mógł jeść (trzymać coś w łapkach). Wyobraźcie sobie, że na następny dzień, w ogóle już nie mógł się podnieść, tylko się czołgał... Dwa dni później w ogóle się nie ruszał, tylko leżał i czasem miał drgawki... Kiedy go podniosłam, to wisiał mi bezwładnie na rękach, miał praktycznie zamknięte oczy... Namówiłam wówczas tatę, byśmy pojechali go uśpić... Nie mogłam patrzeć na to, jak umiera na moich oczach i to cierpiąc okropne katusze... Gasł w oczach po prostu... Wiem, że podjęłam najgorszą decyzję, jaką można podjąć, ale on się tak męczył, nic nie pomagało, nawet sterydy... Nawet wet powiedział, że nic już nie może dla niego zrobić... Mam nadzieję, że Fredson nie ma mi tego za złe...
To ostatnie fotki szylka, jakie zrobiłam. (Wiem, że kiepska jakość, ale nie chciałam fleszem go męczyć.) Smutny pysiolek, zero energii... A pamiętam, jak jeszcze miesiąc temu skakał po ścianach...
__________
Coś może o ogonach napiszę, żeby nie było, że nie mam już dla nich czasu totalnie i się nimi nie zajmuję.
No, i żeby trochę rozweselić humor...
Przede wszystkim, znowu mamy świerzb. W przyszłym tygodniu pojedziemy do MedicaVetu, bo teraz niestety nie dam rady (sesja
). Mam nadzieję, że chłopcy wytrzymają i wybaczą mi to.
Nie mam pojęcia, skąd ten świerzb mi się bierze u nich. Po prostu nie wiem, kurna no. Jak zauważyłam pierwsze objawy, to mało się nie wściekłam, ile można. Nic drewnianego nie ma w klatce, nawet hamaki wywaliłam już dawno, są tylko plastikowe rzeczy lub zrobione z pleksy (koszyki, ufo, rura, domki, etc), papierowe ręczniki w chałupkach, żwirek drewniany i bentonitowy. Sprzątam często, poza tym wyciągam ciągle kupki i przecieram na bieżąco koszyki, w których w rogach porobiłam dziury-odpływy, więc nic w nich nie stoi.
Także, jak się pytam, O CO CHODZI? Skąd świerzb? Jakieś pomysły? Będę wdzięczna za jakiekolwiek.
Teraz trochę o ogonach... Dziś najwięcej będzie o...
Fabio. Bo ten szczur przeszedł prawdziwą metamorfozę.
Teraz to mój przytulak nr 2, miętośnik, naleśniczek i placuszek.
Zrobił się mega kochany, miziasty... Zresztą, sami możecie zobaczyć małą próbkę poniżej. Szczególnie polecam 0:21, ciągle mnie urzeka to spojrzenie.
http://www.youtube.com/watch?v=9vBXcwXgh-w
(Sorka za jakość, ale było słabe światło, a u mnie w pokoju są strasznie żółte żarówki.
No i w tle leci radio, wiem.
)
Do tego, co dość mnie zadziwia, Fabio to mega czysty ogon, o ile nie najczystszy w mojej gromadzie. Zawsze idealnie wyczyszczony i suchy, zawsze załatwia się do kuwety (i to nie tylko kupkę, ale i siusiu do niej robi!), a kiedy zaczynam małe sprzątanie (czyli wywalanie kupek, wymienianie bentonitowego żwirku w małych kuwetach)... Fabio wyciąga cały papier toaletowy/papierowe ręczniki z domku, te brudne, obsikane i wywala je przed chałupkę. Jakby mówił "Zabierz przy okazji te śmieci, proszę".
Kładę mu wtedy świeże przed drzwiami, wychodzi, obwąchuje (nie dowierza mi?), po czym zabiera do środka. Uwielbiam patrzeć na jego porządki.
Kilka fotek:
To jego ulubiony koszyczek, w którym zawsze śpi albo leży, siedzi lub coś chrupie.
Jedyny jest na słońce wystawiony i przy ładniejszej pogodzie, Fabio zawsze go okupuje.
Teraz z grubsza o reszcie śmierdziochów.
Fotki obiecuję porobić i dodać, jak tylko będzie lepsze światło i będę wówczas w domu (a nie na uczelni
).
Jimini się mocno zestarzał... Od kilku tygodniu bardzo wolno wchodzi, do koszyka jak mu się uda wdrapać najniższego to cały dzień siedzi mega dumny z siebie. Głównie jednak już tylko w domku przesiaduje i tylko spacery do miski z jedzeniem lub pojnika. Na wybiegi nie chce już wychodzić za bardzo, stresuje się wówczas trochę (bo sam nie może z powrotem wejść do klatki i w razie "ucieczki", nie może się schronić w niej). Chodzi bardzo posuwiście, widzę, że tylne łapki nie są już tak sprawne i ma problemy z nimi, staje tylko przy bokach kuwety. Chłopaki mu przeszkadzają, raczej nie chce z nimi wchodzić w interakcje, czy przebywać, oni też chyba go troszkę unikają... Ale! Trzyma się bardzo dobrze jak na dwu i pół-latka i jestem pozytywnej myśli.
Nero ostatnio mi pokichiwał i mieliśmy nawet do weta jechać, ale na drugi dzień mu zupełnie przeszło i żadnych oznak czegokolwiek...
Coraz bardziej bieleje,poza tym to wciąż ten sam ogoniak.
Półtora roku na karku już niestety... Przyznam, że Jimi w jego wieku jednak lepiej się trzymał. Tak mi się wydaje, bardziej energiczny był po prostu... Ale może to dlatego, że Nero to leń ogólnie.
Dante to łobuz straszny, łapie mega mocno pazurami za palce albo nawet zębami! Ale od razu puszcza, kiedy zauważa, że to jednak nie żarcie.
On jest dalej mega zuchwały i żarłoczny, zje lub chociaż spróbuje zjeść wszystko na swej drodze.
Pierwszy wypycha się z klatki do człowieka, ale jeśli ten nie ma nic dla niego do schrupania, Dante olewa go ostentacyjnie i idzie zrobić setny rekonesans miski.
Nessie to po prostu... Nessie. Zdziczałe stworzenie, które z klatki mogę wyjąć tylko na siłę, zabierając wcześniej domek.
Dopóki nie chce się go podnieść - jest super. Poliże, wejdzie na głowę, poiska, da buziaczka, wejdzie na kolana... Spróbuj go objąć (już sztywnieje) i nie daj Boże próbować podnieść... Apokalipsa! Ratuj się, kto może!
Nie mam pojęcia, czemu tak reaguje... W przyszłym tygodniu, jak pojadę do MedicaVetu, to poproszę Rzepkę, by go obmacała dokładnie. Nie wiem, może coś go tam gdzieś boli? Chociaż nie przejawia niby żadnych oznak...
Zero, Zero, Zero...
Do kochania, do miziania, do tańca, to miętoszańca.
Dalej można z nim zrobić wszystko i z klatki wylewa się od razu na człowieka bądź otoczenie... Także lubi zjeść wszystko, co znajdzie... A przynajmniej pociągać dookoła w zębach.