
Upał taki, że ciężko już podołać...


Puma w ciągu dnia przyszła też – zwinęła się jak kociątko tuż przy mnie, a ja głaszcząc boczek i brzuszek, coraz bardziej odwracałam ją na plecki: jak zabawnie było patrzeć nań, gdy tak usłużnie odsłaniała dla ludzkich palców brzuszek i cudne miejsce pod bródką... I te wyszczerzone w błogości siekacze... mniam!


Muffinę to się po prostu bierze rozgłaskaną pod plecki i gładzi rozbrajający młodzieńczym puszkiem brzuchol; albo leżącej u mnie na kolanach smyra się palcami obu rąk ciałko, czując jak całe ciałko poddaje się temu dotykowi, a ona rozrzuca swoje łapki na boki i minę ma taką, że... tylko schrupać.


Nawet Mika dołączyła w pewnym momencie do mnie i uszatej; sama, z własnej woli i nawet została dłużej, poddając się głaskom, wyciągając szyję, pulsując oczami lub przymykając te porzeczkowe paciorki... Wiem, że była w rujce, ale i tak serce się radowało.

I tylko laptop, pod który przez Muffinę rozlałam niedawno o zaparzoną kawę, nie chce działać...

Eh, szczuraki...