Nue,ciesz się,że masz tylko jedno,ja jedno po drugim przerabiałam i nigdy więcej nie dałabym się w to wciągnąć
Pomimo wszelkich rozczulających momentów,łez szczęścia,cudownych chwil - to jednak harówka 24 na dobę.Jak się ma pomoc od strony rodziny,to jest cudownie,bo wszystko można pogodzić,a nawet się wyspać czasem,ja jednak tego komfortu nie miałam i nie mam,rodzina za daleko.
Niech się maleństwo zdrowo chowa,odpoczniesz jeszcze,za kilka lat
Wczoraj miałam fatalny wieczór.Już pożegnałam Szopena...
Siedziałam przy maszynie do szycia,szczuraki na wybiegu,pozaszywane każdy w swoim kącie,dzieci spały.Nagle straszny pisk i widzę Szopena biegnącego w moją stronę,ale w taki nienaturalny sposób.Zwijał się po drodze,puszył,podskakiwał,skrzeczał.Od razu wiedziałam -serducho,kolejny atak.Po ostatnim już myślałam,że nie da rady,a teraz już byłam pewna.
Złapałam,przytuliłam,uspokajałam długo,strasznie długo,cały czas trzymając palec na jego klatce piersiowej,starając się wyczuć pracę serca.
Rzucało nim.Zaczął się dusić.Godzina 22,wetów brak.Podręczna apteczka pusta.
Jedyne,co mi pozostało,to przytulić go,owinąć polarkiem i uspokajać,powoli,czule uspokajać.Powoli zwalniał szaleńczy oddech.Zamykał oczy.Oddech coraz wolniejszy,jeszcze od czasu do czasu coś jakby łapanie tlenu na siłę,bo organizm już się wyłącza...Jakie to było straszne!!!Czułam,że mi pod dłonią gaśnie!
I tak walczył,jedynie ta ręka na nim go uspokajała,a ja chciałam mu tą ręką przekazać,że nie ma się czego bać,że nie trzeba z tym walczyć,że za chwile będzie już dobrze,serduszko nie będzie bolało,oddech będzie taki głęboki...Ryczałam jak bóbr,trzymając go na kolanach,szepcząc mu do uszka,żeby zapomniał o bólu i nie łapał oddechu na siłę...Żeby odpuścił.
Zamknął oczy.Zasnął...
Chwilę później,dosłownie kilka sekund po - nagle podniósł głowę,z wyrazem pyska mówiącym "Ej,miałaś mnie zbudzić,jak będzie kolacja!",a mnie zatkało...Zapłakana siedziałam na łóżku,jakby mnie ktoś obuchem w łeb...