Trafił do nas rok temu jako już dorosły szczura, miał już jak się później okazało rok i osiem, może dziewięć miesięcy. Nie znał innych szczurów, przez swoje życie był sam. Nim go przywiozłam miał wypadek i nie dość, ze wcześniej stracił swój znany dom, przeszedł przez dwa domy tymczasowe (dobre i opiekuńcze ale jednak tymczasowe) to jeszcze na dodatek miał złamana łapkę.
Po przyjeździe starał się, jak to szczur, zdobyć przewagę w nowym miejscu, więc efektem było dość bolesne dla mnie ugryzienie. Tak jednak zareagował tylko raz, najprawdopodobniej było to spowodowane stresem związanym ze zmiana miejsca jak i chorobą, bo później już nigdy nie wykazywał żadnej agresji względem człowieka. Niestety nie zaprzyjaźnił się z żadnym z moich ówczesnych chłopców. Powodem było nie tylko jego agresywne zachowanie, miałam już do czynienia z bardziej agresywnymi samcami, lecz również reakcja Szarusia, Misia czy Boryska na jego bliską obecność. Chłopcy po prostu wpadali w panikę. Nie mogłam sobie pozwolić na eksperymenty, bo i Misiu i Szaruś już wtedy chorowali. Natomiast dziewczyny po prostu szalały gdy Komar był w pobliżu ich klatki, zwłaszcza Nadia, która na jego widok ciągle trzepotała uszami
![Smiley :)](./images/smilies/smiley.gif)
. Kastracja jednak nie wchodziła w grę, bo Komar miał początki niewydolności krążenia. Tak więc mój „capucino” zamieszkał sam, z resztą stadka widywał się tylko przez kratki. Kiedy nóżka już się wygoiła to widać było, że jest dużym pieszczochem, który lubi się bawić. Takim pieszczoszkiem pozostał do ostatniego dnia. Odniesiony uraz spowodował, że jego tylne łapki nie były już całkiem sprawne, tym bardziej, ze dołączyła się niewydolność krążenia. Komarek jednak radził sobie bardzo dobrze, jeśli nie potrafił gdzieś wskoczyć, zawsze znalazł sposób aby dostać się tam gdzie chciał. W ostatnim okresie problemy z poruszaniem pogłębiły się. Komar mniej biegał, więcej spacerował a gdy był zmęczony to wymownie na nas patrzył. Było wtedy wiadomo, że trzeba go wziąć na ręce i przenieść albo na fotel, albo do klatki albo do pudła. Bo Komarek uwielbiał kartonowe pudła. Zbierał tam gazety i papierowe ręczniki , ścielił sobie gniazdko. Nie lubił szmatek, wszystkie które znosiły do pudeł dziewczyny on wywałał. Kiedy miał ochotę na pieszczotki po prostu stawał nam na stopie i czekał aż go weźmiemy na kolana. Gdy był czochrany to sam delikatnie podskubywał palce, wylizywał dłonie. Dwukrotnie rozchorował się dość ciężko, za każdym razem z niewiadomych przyczyn miał ciężką biegunkę, której nie szło powstrzymać. Było to tym trudniejsze, że nie chciał przyjmować leków a siłowe podawanie ich powodowało, że przestawał jeść i pić. Jakoś jednak udawało się pokonać chorobę i po kilku dniach wszystko wróciło do normy.
Jakieś dwa tygodnie temu wyczułam w jego brzuszku guz. Nie wiem czy wcześniej cos przegapiłam, czy tez wzrost guza był aż tak szybki. Na pewno rósł on bardzo szybko, bo w ciągu tych dwóch tygodni powiększył się dwukrotnie. W tym czasie Komarek prawie zamieszkał w pudle z Zosia i Nadią. Najczęściej przebywał z Zosią, bo Nadia więcej od nich biegała. Kiedy Zosia odeszła Nadia zaczęła dużo czasu spędzać z Komarem, co prawda nie biegali razem, bo Komarek był dla Nadii za wolny ale za to spali przytuleni do siebie.
Od tygodnia dni Komarek dostawał leki przeciwbólowe, co prawda nie wykazywał oznak bólu ale uznaliśmy, że tak szybko rozrastający się guz musi powodować ból. Mimo choroby chłopak nie stracił apetytu, jadł prawie wszystko co do tej pory, no może zamienił ryż z mięskiem na większą ilość serka waniliowego.
Wczoraj wieczorkiem dałam Komarka do jego klatki, zjadł porcje serka i poszedł do domku, gdzie przebudował gniazdko, bo Nadia zrobiła mu tam swoje porządki. Dzisiaj rano usłyszałam, że z miejsca gdzie stoją klatki Komara i Nadii dochodzi głośnie szuranie. Myślałam, że jak co rano Nadia wyrzuca z domku ręczniki. Kiedy spojrzałam na klatki zobaczyłam, że Nadia śpi w koszyczku, natomiast Komarek próbuje wyjść się z domku, był bardzo słaby. Wzięłam go na ręce, on przytulił się mocno, drżał. Opatuliłam go w polarkowe szmatki, po chwili Komarek uspokoił się, położył główkę na mojej dłoni, polizał mi palce. Później oddychał coraz wolniej. Po kilkunastu minutach zasnął, odszedł ;( . Nadia chodzi i szuka go w pudłach, nie ma się już do kogo przytulić, a ja nie mam sił posprzątać jego klatki. Ciągle myślę, że gdzieś zobaczę jego słodkie pysio. To niesprawiedliwe, nie zabrała go starość, tylko znowu paskudna choroba.
Dziewczynki biegają, wcinają ciacho, bo dzisiaj Liloo i Lati obchodzą swoje pierwsze rodzinki, tyle, ze Komarek nie zdążył na kawałek tortu.
Rozpisałam się ale od grudnia pożegnałam Boryska, Szarusia, Zosię, dzisiaj Komarka a w niedługim czasie pożegnam pewnie Nadusię, bo i ona jest już coraz słabsza. A ja nie wiem czy jest mi źle czy też jestem złą. Chcę mieć szczurasy, które jeśli odchodzą to ze starości a nie z powodu chorób. Nie musza mieć ciekawych kolorków, niech tylko mają dobre zdrowie.