No i zapeszyłam pisząc o dobrych humorach słodziaków

.
Wobec Stefki podejrzliwa byłam już od dłuższego czasu - a to świstanie, a to porfiryna na oczku, a to lenistwo, ale brałam to na karb własnego przewrażliwienia, bo nic nie było ciągłe, objawy występowały osobno i w rozrzucie czasowym, a ciura jadła z apetytem, biegała za piórkiem i nie wykazywała szczególnego spadku formy. W środę zaplanowałam, że w czwartek rano korzystając z wolnego przedpołudnia się z nią wybiorę na przegląd, ale była w tak dobrym stanie, że szkoda mi jej było stresować. A był to błąd

.
Dzisiaj wzięłam ją do weta, bo dwa dni obniżonej aktywności (tak bez przesady, bo biegała za piórkiem, ale jednak) plus zauważyłam, że nie obgryzła dobie pazurów i porosły paskudnie. Pazurki zostały wprawnie obcięte, a wet wymiętosił, wymacał, pooglądał, zbadał mocz, popytał. Okazało się, że jest krwiomocz, więc dostała enro i coś przecizapalno-przeciwbólowego (trudno mi się doczytać w książeczce, coś w guście "tolfeolne", google znalazł tylko "tolfeoline" po niemiecku i najwyraźniej jako lek przeciwbólowy dla kota). Jutro idziemy znowu.
Leiutek był też na "wycieczce", obmacany, mocz zbadany, wszystko w normie.
Martwię się strasznie

. W głowie mam same wizje martwicy po zastrzykach z enro

. I równie paskudne wizje schorowanej agutki

.