Pisałam prawie pół godziny i wyrzuciło mnie z forum, a tekst straciłam ;| no ale mówi się trudno i pisze po raz drugi.
Rzadko tutaj zaglądam i jak coś piszę, to najczęściej smutki. No i tym razem też nie jest inaczej. Moje dziewczynki się starzeją, a co za tym idzie coraz bardziej chorują. Kreseczka jakoś tak w styczniu skończyła 2 latka, Liloo i Lati niedługo tez skończą 2 lata, tylko Czarnulka ma jakieś półtorej roczku.
Guz pod łapką Lati znowu zaczął rosnąć, ten drugi pod mięśniami na razie nie rozrasta się widocznie ale tak na prawdę nie wiadomo co się z ta cholerą dzieje. Lati z dnia na dzień mi smutnieje, jest też mniej sprawna fizycznie. Ponadto stała się bardzo wrażliwa. Jeśli wezmę jakąś inna dziewczynkę na ręce albo dam cos dobrego a ona nie zostanie tak samo potraktowana to idzie do kącika, zwiesza smutno główkę i potrafi tak stać bardzo długo. Gdy jest na wolności domaga się pieszczot i trzeba ją głaskać tak długo aż ona ma dosyć, bo inaczej znowu ma „zawieszkę”. Aby zahamować wzrost guza od dzisiaj rozpoczęliśmy kurację Tamoxifenem 1 x 1/25 tabletki 10 mg (być może trzeba będzie zwiększyć do 1/20 ale rozpoczęliśmy mniejszą dawka aby uniknąć ewentualnych skutków przedawkowania. Swoją drogą, jeśli ktoś stosował ten lek u swoich samiczek to proszę o info.
Serducho Liloo w coraz gorszym stanie. Mój grubasek dostaje vetmedin 2 x dziennie, do tego furosemid (co 2 dzień lub częściej w razie duszności), no a od 3 dni znowu antybiotyk. Niestety duszności bardzo się nasiliły, był okres, że Lilus dostawała furosemid 3 razy dziennie a i to nie dawało zbyt dobrych efektów. Teraz kiedy włączony został antybiotyk powoli wszystko wraca do normy. Chociaż w dzisiejszym badaniu nie było osłuchowo żadnych zmian w płucach. Mam nadzieję, że Grubcia się pozbiera. Ona ma jeszcze wiele chęci do życia, ale duszności bardzo ją męczą. Liloo w przeciwności do Lati stała się bardziej żądająca przywilejów. Inne dziewczyny muszą jej ustępować miejsca, inaczej je podskubuje, nam sama wpycha się na ręce i nie ma możliwości odsunięcia jej. Ona jest najważniejsza i koniec. Bardzo zaprzyjaźniła się z Kreseczką. Gdy są w klatce to cały czas śpią razem w koszyczku, przytulone do siebie.
No i właśnie, Kreseczka – do niedawna wydawałoby się zdrowa dziewczynka – no oprócz zaćmy, która ma prawie od roku i z którą nauczyła się żyć. Jakieś 4 tygodnie temu zaniepokoiło mnie jej nastroszone futerko, wycieki porfiryny z noska i ogólnie zmniejszona ruchliwość. Przeszła dokładne badania, zarówno pod katem zapalenia płuc jak i zmian w innych narządach – nic nie stwierdzono. Dostała scanomune i po około tygodniu futerko znowu stało się ładne, wycieki zniknęły, Uznałam wiec, że być może to efekt starzenia się i rozwiniętej już zaćmy. Niestety w piątek wieczorem zauważyłam, że ma silne wycieki ropne z narządów rodnych. Zaraz podałam jej enrobioflox. Ze względu na mój nieciekawy stan zdrowia nie mogłam z nią pójść do weta w sobotę a w niedzielę nie ma u nas czynnej lecznicy. Poszłyśmy więc dzisiaj. Moje podejrzenia potwierdziły się – ropomacicze. Jutro o 11,oo operacja. Kreseczka ma niewielką szansę na przeżycie ale brak operacji to pewna śmierć w cierpieniach. A jutro będzie miała małą ale jednak szanse na przeżycie.
Co do chłopaków, to Misiak i Gucio skończyli po roczku, w styczniu zjedli urodzinowego torcika. Jednak i u nich nie jest najweselej.
W styczniu pisałam o tym, że zabrałam Gucia do weta, bo „cos” mi się nie podobało. Badanie nic nie wykazało. Kilka dni później (musiała to być oczywiście sobota po południu) Gucio nagle zaniemógł, po prostu przestał biegać, tylko leżał i smutnie patrzył. Na początku jeszcze trochę jadł. Później przestał jeść nawet smakołyki. Jego stan pogarszał się z godziny na godzinę. Podałam mu enrobioflox, poza tym przygotowałam steryd na wypadek dalszego pogorszenia. Na szczęście to nie nastąpiło a antybiotyk bardzo szybko zaczął działać. Następnego dnia czyli w niedziele rano Gucio był wesoły i żywotny jak zawsze, nadal oczywiście dostawał antybiotyki a w poniedziałek poszliśmy do weta. W płucach było czysto, wiec wet szukał dalej ale pierwsze co sprawdził to nerki (podobno często ich zapalenie objawia się właśnie gwałtownym załamaniem stanu zdrowia). No i lekkie naciskanie ich okolic powodowały ból. Po dwóch tygodniach nadal występowała jeszcze bolesność, znacznie już mniejsza ale jednak. Leczenie trwało ponad miesiąc. Dzisiaj była druga kontrola po zakończeniu leczenia. Na szczęcie nie ma żadnych oznak zapalenie.
Prawdę mówiąc byłam przerażona gdy usłyszałam o nerkach. Z pośród ponad 50 ogonków jakie już miałam oprócz Gucia tylko jeszcze 2 chorowały na nerki, żadnemu z nich się nie udało. Gucio wyszedł z tego ale już na zawsze pozostanie dla mnie szczurkiem specjalnej troski.
Ponieważ Gucio miał dzisiaj kontrolę, więc nie mogło się obyć bez Misiaka. On już po pierwszy zapaleniu płuc został zaliczony do grona ogoniastych wymagających specjalnej uwagi, tym bardziej, że co jakiś czas ma wycieki porfiryny. Misiak został dokładnie osłuchany, płuca są czyste ale niestety z serduszkiem cos nie tak. Dostał lek w zawiesinie wzmacniający serce – wet mi podał nazwę ale niestety nie zapisałam sobie a byłam zbyt zdenerwowana przykrymi informacjami, by zapamiętać. W każdym razie lek konsystencją i kolorem przypomina miód, w smaku tez chyba nie najgorszy, bo Misiak 0,5 ml zlizywał prosto z łyżeczki, bez żadnych domieszek. Mlaskał przy tym głośno, co pewien czas otrząsając się jakby był zbyt słodki, po chwili zaczynał jednak zlizywać z zapałem. Kuracja ma trwać 10 dni, po tym terminie kontrola i wtedy decyzja co dalej.
Na koniec parę słów o mniejszej części mojego stadka czyli tych zdrowych.
Czarnulka, według informacji jakie o niej otrzymałam od Sarenki, ma jakieś półtorej roczku. Na razie to zdrowa i zadziorna dziewczynka. Aż strach pomyśleć co będzie jeśli (odpukać) się rozchoruje, mam też problem aby sprawdzić czy nie rozwija się jakiś guz. Bo wypracowałyśmy sobie pewne zasady współżycia ale za dużo nie mogę sobie pozwolić. Kiedy chcę ja wyjąć z klatki mówię zdecydowanym tonem „tylko nie żryj”. Wtedy ona siada z boku, kładzie uszy „po sobie” i czeka. Ja biorę ja od góry, trzeba widzieć jej opuszczone bezwładnie łapki i wzrok pełen rezygnacji. To trwa jednak tylko chwilę, czyli czas przeniesienia z klatki na moje przedramię. Po wyjęciu przez chwilę mogę ja głaskać, czasami nawet poczochrać po brzuszku. Szybko jednak musze ją wypuścić, inaczej staje się nerwowa. Biada mi jeśli włożę rękę do klatki a nie powiem „magicznych” słów. Wtedy zaczyna się polowanie na moje palce. Oprócz tego Czarnula ma tez gorsze dni, wtedy trudno ją wyjąć bo albo mimo wszystko stara się udziabać albo drze mordkę ile tylko ma sił. Z drugiej strony ma też i lepsze, kiedy przychodzi do mnie, wchodzi mi na ramiona a czasami o dziwo zaczepia delikatnie podskubując. Ma jednak bardzo niestabilną psychikę. Czasem mam wrażenie, że gdy widzi jak bawię się, czochram z innymi dziewczynkami to ona też ma ochotę na bliższy kontakt, jednak jej lęk przed człowiekiem jest silniejszy. Ostatnio poczyniliśmy pewne postępy, bo jak daję jej serek waniliowy na palcu to zlizuje go i nie stara się mnie dziabnąć. Jednak w tej sytuacji ja czuje się bardzo niepewnie, bo nie wiem co wpadnie jej do tej czarnej, postrzelonej główki. Myślę, że w jej przypadku i tak dużo osiągnęliśmy i niewiele więcej już się da.
Co do młodziaków czyli Czarusia i Cezarka to niedawno skończyli pół roczku. Widać,. Że zaczynają się kształtować ich charakterki.
Czaruś coraz chętniej przychodzi do mnie nie tylko żeby po mnie biegać ale też po głaskano, smakołyki czy tylko po to by być blisko człowieka. Jest tez mniej ostrożny niż kiedyś, zdarza mu się podejść nawet do R, jeśli ten ma jakieś smakołyki. Gdy jest w klatce potrafi bardzo długo siedzieć na półeczce i „czarować” nas wzrokiem. Co prawda bardzo mu się to opłaca, bo często trafia do niego jakiś dodatkowy smakołyk albo nadprogramowy spacerek. No ale tak to już bywa z tymi „czarującymi szczurami”.
Cezarek nadal pozostaje bardzo ostrożny. Gdy dostają smakołyki to zjada dopiero jak zobaczy, że brat je – wyjątek to dropsiki albo kawałek mięska. Jest też bardziej zaczepliwy niż brat. Ciągle leje się z wacikami albo z dziewczynami (oczywiście przez kratki). Nie lubi tez obcych w domu. Jeśli ktoś do nas przyjdzie i nieopatrznie włoży rękę do klatki ma pewne dziabnięcie. Na wolności to nie grozi, bo obaj chłopcy chowają się przed obcymi. Cezar zaczepia tez brata ale jak na razie obrywa od niego. Tu chyba przewagę daje Czarusiowi waga, bo on waży 570 g a Cezarek 510g (ważeni byli 10 dni temu).
Poza tym obaj mają niszczycielskie zapędy. Nadżarły już fotel, szafę, kanapę, biurko. Z zapałem dosłownie „pożerają” wiedzę. Ich ulubiona literatura to historia Polski, atlas geograficzny i encyklopedia PWN. Nie gardzą jednak każdym innym działem literatury. Na dodatek nie ma gdzie przenieść książek i pozostaje mi jedynie nadzieja, że coś ocaleje. Są przeciwieństwem do Gucia i Misiaka, którzy nawet jak wejdą na biurko komputerowe najwyżej położą się spać za kabelkami, czasem tylko skubną jakiś wiklinowy koszyczek. Półdzikuski idą jak niszczycielski huragan, żrąc wszystko drewniane co spotkają na drodze a tego niestety u mnie nie brakuje. Oprócz mebli odczuły to też ozdobne kasetki, figurki. Przy nich trzeba mieć oczy i uszy dookoła głowy a i to nie zawsze pomaga.
