cały ten optymizm był zbierany nie bez powodu. potrzebny jest on po to,
by jako tako dać radę w chwilach trudnych, które zwalają się bez zapowiedzenia.
Kamizelkowa wytoczyła się dziś dziwnym skrętem zza szuflady.
sołza wylegiwała się jeszcze i możliwe, że wylegiwałaby się jeszcze dłużej.
tyle, że Kamizelkowata nie trafiła w szparę za klatką i tak nieporadnie się próbowała w nią wbić.
od razu zerwałam się i.. nie wiem co powiedzieć..
moje norweskie słońce poskręcane całe było...
już czytałam kiedyś o tym, wiedziałam również pod jakim hasłem szukać.
najpierw jednak powkładałam miękkich szmatek do transportera dużego, i osadziłam tam malutką,
żeby sobie żadnej krzywdy nie zrobiła. sprawdziłam również autobusy i pozostały czas do przyjazdu autobusu spędziłam nad lekturą.
problemy neurologiczne- zapalenie ucha środkowego-problemy z błędnikiem-guz-wylew..
złapałam jeszcze Enigmę do towarzystwa i pojechałyśmy do Warszawy do Hematowetu.
Mizelka musiała być naprawdę otumaniona jeśli całą drogę obracała się w okół własnej osi i często wpadała mi w dłoń i dawała się głaskać. pierwszy raz mogłam głaskać bez zagrożenia te małe łyse łapki, brzuszek, łepetynkę..
Enigma nie do końca wiedziała, że z Kamizelką coś nie tak. starała się ją otulić, lecz ta zaczynała swoje tańce, Enigma zaś nie wiedząc co się dzieje wtulała się w moją rękę
owijam tą całą historię w bawełnę, ma to swój cel- mówiąc prosto z mostu zwariowałaby chyba.
dotarłyśmy do Hematowetu, pierwszy raz byłyśmy, przyjmował dziś starszy weterynarz, który na dzień dobry stwierdził, że się na szczurkach zupełnie nie zna, żebym przyjechała jutro.. nie znam jego nazwiska. spytałam czy kompletnie nic nie może zrobić dla szczurka, obejrzał, stwierdził, że problem z błędnikiem i to ostry, i dał zastrzyk.
niestety nie pamiętam nazwy..
cały dzień spędziłyśmy na tej wyprawie. autobusy przyjeżdżały jak chciały do domu dotarłyśmy o godzinie 19
(wyjechałyśmy o 13.30)
zastrzyk jednak chyba coś pomógł, może nie koordynacyjnie ale na pewno na zdolności Kamizelkowe odbierania świata, dziewuszka po moim ponownym włożeniu ręki do transporterka (zawsze tak robię, żeby się nie bały) wgryzła się w mój palec przebijając paznokcia. czyli siła ostrzy wróciła
boję się ją włożyć do szuflady. do klatki także. zrobiłam jej gniazdko w transporterze, okryłam transporter w znacznej części kołdrą, i brązowe ciałko śpi. uspokoiło się trochę, dobrze, że nie szaleje jak na początku.
chciałabym, żeby nie była sama, a jednocześnie kapturowe nie bardzo rozumieją, że tu trzeba teraz delikatności. może na noc dam jej towarzyszkę, teraz niech sama odpoczywa po emocjach.
jutro też czeka nas ta sama trasa, mam nadzieję, że nie będzie nas kosztowało tyle czasu co dziś.
potrzebujemy kciuków. nie my. ona
jutro mam nadzieję się dowiedzieć czegoś bliższego.
niech to nie będzie żadne paskudztwo guzowe..