Nie zostawiła rzeczywiście...

Nie chciałam wejść w wątek, naobiecywać, że za chwilę napiszę wiecej i że wgram zdjęcia a potem znów nie wywiązać się z terminów... Zupełnie brak mi czasu

dodatkowo chcę zmienić pracę (ciii...) i poszukiwania angażują moje wieczory...
Deli wygoiły się ranki, zrobiła się bardziej towarzyska

Febraczek pchła wreszcie trochę mniej szaleje (muszę... muszę się pochwalić: przedostatnio jak byliśmy w Animie to wszyscy się nią zachwycali, że taka kontaktowa, śliczna i że mały z niej narwaniec

) i próbuje odzyskać pozycję w stadku, którą chyba ostatecznie utraciła na rzecz czarnuchów. Kisiel... hmmm Kisiel... rośnie... Straszny z niej łakomczuch... je aż nie może. Do tego - jak to w sumie trafnie określiłam podczas rozmowy z Babli - sama przed sobą udaje, że się nie boi

Biega biega... jeden najmniejszy ruch powietrza i szczura nie ma...
Katar to szczurek, który wszędzie wlizie, dobrze skacze, jest zwinny, tylko nie przepada za braniem na ręce, a jak się czasem ostro przestraszy to tak ucieka, że mało sie nie zabije. Puma jest prawdopodobnie szefem stada: największa, najmniej wszystkich smera, najmniej się przejmuje kwestiami dominacji. Febra jej nie tyka bo nie ma siły z dryblasem się mocować. No i Polar... Polar jest znów chora. Zapalenie mózgu wyleczyliśmy antybiotykiem. Niestety zaczęła kichać i prychać. Zrobiliśmy rtg i okazało się, że ma zapalenie płuc. Na szczęście po ostatniej wizycie nie ma już szmerów w płucach. Nadal się jednak leczymy... Maluch strasznie schudł więc teraz pasiemy ją czym możemy...
sr-ola pisze:A co, myślałaś, że Ci się upiecze?

Szczerze mówiąc: myślałam, że nie zauważycie... że jakoś tak sprawa rozgłosu nie nabierze...
Uni,
ol. dziękujemy za buziaczki

Mamy nadzieję, że Polar już będzie się tylko mieć lepiej!
Sysa pisze:Jak dobrze, że wieści dobre... Oby jeszcze więcej radości do Was zawitało...
Dzięki
Sysa 
Jest już lepiej, ale mimo tego, że Diesel to mały szkudnik i złośliwiec był to strasznie mi jej brak...
Krótka historia z przedostatniej wyprawy... z Polarem... do weta...
Wróciłam z pracy normalnie, miałam 2 godziny do wyjazdu do weta. Szczurki oczywiście nie były zamknięte w klatce. Zjadłam kanapeczkę i zaczęłam siebie i szczurki pakować. Tymczasem nie ma Polar, głównej pacjentki... bez niej nie ma sensu jechać. Okazało się, że siedzi za regałem (poznałam po charakterystycznym chrumkaniu). Przyniosłam gerbrka. Wołam. Wyszli wszyscy oprócz Polar. Przynosiłam po kolei wszystkie pachnące smakołyki jakie miałam w domu. Wołam. Nic. Ugotowałam ślicznie pacznącą soczewicę. Wołam. Nic. Czas mija... Spróbowałam się z regałem... odsunąć? nie dam rady... zdjąć górną szafkę? nie dam rady... (wcześniej we dwójkę ledwo go przenieśliśmy i złożyliśmy). Zmieniłam taktykę na "nie po dobroci" i "za wszelką cenę"... wzięłam kijek i mało przekonana do tej metody zaczęłam robić hałas... Oczywiście zero reakcji...
20 minut do wizyty... gwarantowane spóźnienie... Desperacja... albo odsunę regał albo nie mam po co się ruszać z domu... Wzięłam się za bary z regałem... pierwsza próba, druga próba, na ramię, na ziemię... trochę się poobijał, trochę się ja poobijałam ale ostatecznie go odsunęłam. No to teraz trzeba było wydostać Polar zza stojącej obok regału szafy, której już na 100% nie dałabym rady ruszyć sama... Święcę latarką, patrzę a ta sobie leży na dywanie... no myślałam, że mnie szlag trafi... (trzeba jej było wybaczyć bo chorutka). Znów wzięłam kijaszka i tak długo ją męczyłam, aż łaskawie do mnie wyszła. Złapałam do towarzystwa Febraka, który napatoczył się pierwszy i wyleciałam do samochodu. Mały korek, zgarnięcie po drodze chłopaka...
Ostatecznie spóźniliśmy się na wizytę 30 minut, kiedy cała wizyta miała trwać 15 minut...
Dzięki uprzejmości Pani doktor zostaliśmy przyjęci (na samym końcu) i mieliśmy okazję zaprezentować Febraczka szerszemu gronu odbiorców
Ups troszeczkę się rozpisałam...
