Dzięki Nue.
U nas Herman zachowywał się jak na rogatą duszę przystało, szamotał się, wyrywał, jedynie zębów w ruch nie wprawił (ale trzeba mu oddać - aż tak nigdy mu się nie zdarzyło).
Nieodrodna jego wychowanka Ulrika natomiast tak zaciekle małymi łapkami okładała stetoskop, że lekarz w którymś momencie przerwał osłuchiwanie i zaczął się z niej śmiać.
Zgadzam się, że wizyty u weterynarza w zimie to nic dobrego, nigdy nie wiadomo czy nie będzie jakichś dodatkowych reperkusji zdrowotnych. Ale jak mus to mus.
Szczęściem dzisiaj wszelkie fumy Hermanowi już przeszły i powrócił jako taki oto rozkosznik:
Ulrika zaś powróciła jako taki łasicopodobny urwipołeć:
Zanim jujki zawitały w nasze progi, przedstawiałam je sobie jako spokojne kluski, z racji tego, że trzymane cały czas w klatkach (o ile nie w szkle) niezbyt zwinne, niezbyt gibkie, mało ruchliwe – takie szczurki ograbione ze swoich naturalnych instynktów i umiejętności.
Ale jakże się cieszę, że jest inaczej.
Od pokoleń chowane w syntetycznych warunkach, fizycznie sprowadzone do roli nawet nie obiektu badawczego (obiektem badań jest przecież choroba - a szczur tylko narzędziem jej poznania) - do narzędzia które się zużywa i wyrzuca, poniewierane psychicznie niewyobrażalnie... A jednak szczurza natura przetrwała w nich w tak czystej postaci ! Wiem, że jest w tym wszystkim haczyk, że kiedyś ich zegar zacznie tykać, ale na razie cieszę się, że białe latawce chcą i potrafią latać

.
Weterynarz wczoraj orzekł, że można już odstawić antybiotyk i podać mukosolvan dla oczyszczenia dróg oddechowych, to dzisiaj sporóbujemy.
I niech lecą ! I może Baruch znów dziś będzie wychodził po nogawce aż na samo ramię
I jeszcze zanim wyślę: dzięki Delilah
