No dobra, moja niunia już poszła spać, więc teraz mam czas, na dłuższą wypowiedź.
Otóż z naszym porodem to było tak. Byłam w 38 tygodniu ciąży, czyli jakby ktoś nie wiedział, miałam 2 tygodnie do planowanej daty porodu. Spodziewałam się, że termin termin przenoszę, bo podobno przy pierwszym dziecku to standard. Był pierwszy w roku dzień autentycznego krótkorękawowego ciepła, w związku z czym wybraliśmy się w odwiedziny do kumpla. I tak od słowa do słowa kolega nasz stwierdził, że w taki piękny dzień można by mały rajdzik zrobić. On ma znajomą, która pracuje w uroczym małym dworku 100km od nas i możemy się tam wybrać i ją odwiedzić. Tak też zrobiliśmy. Było świetnie, wszyscy się dobrze bawili, a po drodze żartowałam z mężem (jeszcze wtedy narzeczonym), że jak będzie tak gwałtownie skręcał i jeździł po wertepach, to mu w aucie urodzę. Zajechaliśmy do dworku, usiedliśmy przy stole i w świetnych humorkach popijaliśmy kawki i herbatki. Nagle postanowiłam iść do kibelka. Uniosłam się na krześle i...TRACH! Poczułam jak w jednej chwili zalewa mnie morze. Odeszły mi wody. Usiadłam z powrotem z głupią miną i paniką w oczach. Adam na mnie, ja na niego..."musimy jechać?" No ewidentnie musieliśmy. Kumpela użyczyła mi swoich spodni, bo moje były mokre całe, poowijali mnie kocem, usadzili na tylnym siedzeniu i w drogę 100km do Poznania. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miałam ze sobą nic, ani torebki z dokumentami, a o torbie do szpitala już nie wspomnę. Na oddziale mało mnie babka nie zjadła za taką głupotę, ale jej tłumaczyłam, że cały dzień czułam się świetnie i że tylko pojechaliśmy na mała wycieczkę. Szybko z resztą dowieziono mi wszystko, co trzeba. Wody odeszły mi koło 22, skurcze pierwsze przyszły o 24, a mała urodziła się o 10:43. Muszę też nadmienić, że ów piękny dzień to był 13 i to piątek, no ale mała zaczekała do 14.
Tak to było i jeszcze dziś i chyba już zawsze będę wspominać ten dzień z uśmiechem na gębie - bo u nas to nic nie może być normalnie i po bożemu. Trzeba kolekcjonować mocne wrażenia
Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam tą opowieścią...