jakoś tak się ostatnio nie za dobrze u nas dzieje
jak już pisałam wcześniej, w niedzielę niespodziewanie i nagle odeszła od nas Sheilka; w międzyczasie u Rity odkryliśmy z wetką przechodzone zapalenie płuc (cholera żadnych objawów nie było!!!); mała dostaje antybiotyk, przez 3 dni dodatkowo brała aminofilinę i furosemid; boczki chodzą już znacznie mniej, ale osłuchowo jeszcze nie jest dobrze; na szczęście mała dobrzeje w oczach (tfu tfu), co wywołuje u mnie jakiś optymizm.
Ale nie może być za dobrze... na wizycie kontrolnej wetka znalazla u Rity guzka (wielkości małego groszka); groszka nie było jeszcze w sobotę, pojawił się parę dni później; tak więc gdy wyleczymy płucka, znów do weta, na zabieg;
a przed chwilą odkryłam dokładnie takiego samego guzka u Fridy; w tym samym miejscu co u Ritki, w skórze pod przednią łapką... po prostu pięknie; i jak tu myśleć pozytywnie?
o czym jednak wcześniej nie pisałam, a chciałabym, to to, że od jakiegoś miesiąca
mieszka z nami nowa szczyrzynka, o nadanym wcześniej imieniu Zbójka; Zbójka jako zwierz po przejściach, wykazuje umiarkowane zaufanie do człowieka, choć zrobiła już ogromne postępy; Zbójka nie ma końcówki ogonka i jasnej plamki pod brodą, co pozwala ją odróżnić od Fridy; i co ciekawe - Zbójka mieszka właśnie z Fridą (a Frida okazała się niezwykle negatywnie nastawionym ciurem do reszty moich panien i mieszkała jak dotąd sama); tak więc choć tutaj sukces
Zbójka należy do tych biednych ogonów, którym było dane zamieszkać (wraz z innymi małymi szczurkami) w terrarium, gdzie miały stanowić pokarm... jednak los najwyraźniej chciał oszczędzić Zbójkę, więc nie została zjedzona; urosła i terrarysta postanowił się jej pozbyć; tak Zbójka trafiła w czyjeś dobre ręce, gdzie jednak nie mogła dłużej zostać; została więc przekazana w jeszcze inne ręce (również bardzo dobre), a stamtąd trafiła do nas
początki były trudne i smutne - Zbójka była bardzo zamknięta na otoczenie, praktycznie całymi dniami siedziała w kąciku na górnej półce klatki, bojąc się ruszyć; nie schodziła na dół - załatwiała się pod siebie, jedzenie dostawała pod nos, pojnik też musiałam zamontować na górze (po przyjściu z pracy zorientowałam się, że szczura przez cały dzień nic nie piła!); siedziała skulona w "swoim" kąciku, wpatrzona w jakiś punkt przed sobą, nie reagując na nic, bardzo bardzo smutna; nie spotkałam się jeszcze z takim przypadkiem; naprawdę serce się krajało;
na szczęście z upływem czasu mała poczuła się bezpieczna, zaczęła się rozglądać, ostrożnie próbować schodzić na dół klatki, pomału wychodzić na zewnątrz; zaczęła się otwierać; no a teraz jest już bardzo dobrze, aż miło patrzeć; jestem bardzo szczęśiwa, że cierpliwość i łagodne traktowanie (no i obecność innych ciurasów, nie ulega kwestii) przyniosły takie efekty; wreszcie widać błysk rozrabiaki w Zbójkowym oku, tę szczurzą ciekawość świata, skłonność do figlowania i spory apetyt na smakołyki
na dodatek Zbójka okazała się być szczurem kanapowym, który po pewnym czasie zwiedzania mieszkania ochoczo usadawia się na kołdrze i z miną pełną szczurzej godności i dostojności po prostu obserwuje sobie otoczenie;
nie unika kontaktu z nami, chętnie wskakuje na kolana, przychodzi wołana, ale z głaskaniem - ostrożnie; o braniu na ręce nie ma mowy (przynajmniej na razie); całokształt zaznajamiania się ze Zbójką oceniam bardzo pozytywnie i jestem pełna nadziei, że będzie jeszcze lepiej
reszta moich babsztyli ma się dobrze; Emma wywołuje u nas szczery śmiech, gdy poirytowana, że jakiś obcy ciur śmie ocierać się o jej (jej własną! osobistą!) klatkę, zaczyna swe ostrzegawcze tańce; wyobraźcie sobie taką niewielkich rozmiarów burą ciurę, która zamyka oczka, napusza się osiągając kształt idealnie okrągłego balona i podskakuje popiskując (gdzieś w powietrze) w celu odstraszenia intruza

reszta, tzn. Rita i Ziuta patrzą na nią z pobłażaniem i lekkim zaskoczeniem (mają miny pt. "a tej co znowu odbiło?" czy "czego się tak drze" albo "konusek znów szaleje")

Ziutka jest obecnie chyba najzdrowszym moim ciurem, bo nie wykryłam u niej - jak dotąd (i mam nadzieję, że wcale) - guzów, ani nie zauważyłam niepokojących objawów wszelkiego innego choróbska; nawet skóra i futerko takie ładniutkie, mimo skłonności do nawrotów świerzbowca;
w dużej klatce, po odejściu Layli i Sheili zrobiło się tak pusto... tak smutno...
i nie mogę odgonić od siebie tej myśli, że moje stadko zaczyna się starzeć, że każdy dzień może przynieść nowego guza albo inne badziewie; a niestety, próg 1,5 roku został już przekroczony i teraz należy się z tym liczyć; oby jeszcze wiele miesięcy uplynęło nim którąś z tych okruszynek coś dopadnie...
strasznie kocham te moje panny; są wspaniałe
