Zdjęć ani klatki, ani chłopaków przez jakiś czas nie będzie, ponieważ mój aparat został, nazwijmy to, uszkodzony przez osoby niepowołane do jego używania... Naprawa będzie sporo kosztować (pewnie taniej mi wyjdzie kupno nowego...), a ja na wydatki dodatkowe pozwolić sobie nie mogę... Jestem w dołku finansowym. Żeby tego było mało, szykuje mi się operacja dłoni, czego bardzo się boję. Muszę się zaszczepić przeciwko żółtaczce, a to kosztuje u mnie jakieś 180zł. Oczywiście jak to w Polsce, operacje przeprowadzą dopiero w marcu ze względu na terminy. Mam spore długi i wszystko się psuje. W klatce są 3 do 5 hamaczków, w zależności od tego, jak im je poukładam. Nie są to typowe hamaczki, bo mają przeróżne kształty. Zwykle są ustawiane podczas ich tworzenia. W klatce są półki drewniane, zabezpieczone przed wilgocią. Trój-poziomowy tunel poziomy do zabawy. Kawał gałęzi.
Na domiar złego Cookie wydaje się nie mieć tak silnej tylnej łapki lewej jak pozostałe. Jak go łapie odpowiednio, to łapka mu się prostuje, jest słaba, ale jak trzymam go tak, żeby druga się wyprostowała, analogicznie do pozycji 1, to tego nie robi. Nie wiem czy opis coś daje... Przydałyby się zdjęcia... Oczywiście normalnie chodzi, biega, skacze, wariuje. Żadnych upośledzeń w poruszaniu nie zaobserwowałam. Na dodatek ma "leniwe" oczy. Wydaje mi się, że nie otwiera ich z taką łatwością. Brak wydzielin. I na dodatek wydają się być za bardzo wgłąb czaszki, chociaż na zdjęciach nie widać tego. Znając życie jestem przewrażliwiona już na maksa...
Jekyll i Hyde mają się dobrze. Chociaż kilka dni temu (sama nie wiem już kiedy to było) zauważyłam, że Jekyll ma krew zaschnięta na wąsikach. Były to jedynie dwa wąsy, a raczej aż dwa. Oczywiście przegląd szczurów mm po mm, sprawdzenie całej klatki, prętów, hamaków, tunelu... I nic. Chyba jak stanę finansowo na nogi to ich zabiorę do weterynarza na kontrolę. Chyba, że wcześniej będzie jakiś sygnał, że trzeba pójść... Chłopcy ostatnio coś nie bardzo mają apetyt. Jekyll je normalnie, jednak Hyde i Cookie coś niedomagają. Jajko im się odwidziało, gerberek nie jest już taki pyszny... Ryż nie smakuje tak dobrze jak zawsze. Nie schudli ale też jakoś tak nie tyją (na oko). A wagi nie mam niestety. Mam taką z Czechosłowacji, czyli starą i jest ona niedokładna jak można się domyślić... Oczywiście to nie jest tak, że oni totalnie nic nie ruszą, tylko ich reakcja na smakołyki jest jakaś taka niemrawa... Chyba zacznę ich tuczyć... Pomimo iż nie popieram spasienia szczurów, to odrobinę by się przydało moim skarbom. Tylko dlaczego, skoro im daję co najzdrowsze, najlepszej jakości, najpyszniejsze, oni nie "doceniają"? Spadek apetytu bardzo mnie to martwi, ponieważ wczoraj jak robiłam obiad, na piersi kurczaka znalazłam robaka... Pierś była obtoczona w bułce tartej i była już na patelni. Wyglądało to jak larwa mącznika ale taka młoda. Przeraziłam się... Oczywiście tego dnia już nic nie zjadłam. Obawiam się jednak, czy aby to nie była jedyna larwa. Pozbyłam się wszystkiego, co mogło również kryć w sobie larwy i jajka. Jestem teraz w takim dołku, że szkoda gadać. Chłopaki raczej nie mogli czegoś złapać, a jednak strasznie się boję. Obawiam się też, że mogłam zjeść jaja mącznika, nie wiem czy to może szkodzić. A jak to nie był mącznik?
Mam tyle spraw na głowie... Tyle wydatków wyskoczyło "nagle". Za miesiąc miałam być już na prostej, a tu taka niespodzianka... Dlaczego jak się coś psuje, to psuje się wszystko? Czyżby prawa Prawa Murphy'ego?
Wiem, że post zamienił się w marudnik, ale ja już naprawdę nie wyrabiam, a to forum to dobre miejsce żeby się "wypłakać"...
Żeby nie było, że post długi, bez sensu i bez zdjęć, to daje fotę Cookiego i jego brzusia (czy jak dłużej się przyjżycie, to też widzicie, że oczko nie jest odpowiednio wypukłe?).
P.S. Trochę, mnie poirytował wyraz "żądać", jednak efekt nim wywołany zaiste nie był zamierzony.
Pozdrawiam i do usłyszenia...