Ech... jakby ktoś się dziwił, że odpuściłam przy fotkach zwykły słowotok... jestem ostatnio w nastroju marudno-wiecznie-się-martwiącym 

 Może kwestia porąbanej pory roku, wiosna jest, a czas na zimę... 
Martwię się o Pączka. Oczy wyłupiaste jak diabli. Znów utyła. Było 450g, schudła w sumie diabli wiedzą czemu 20 cz 30g, chyba po powrocie do dawnego pokoju, więcej ruchu.. a znów utyła, 454 gramy 

 Nie jest jakaś bardzo otyła, jest spora, ale moim zdaniem nie powinna ważyć więcej niż 400g. I nie wiem, od czego utyła, dobra karma w wyliczonej ilości, naprawdę nie ma już co uciąć 
 
Martwię się o Czarnuszkę, bo ona z kolei jeszcze schudła, waży 414g  i teraz już widać, że schudła. Nie, żeby była za chuda, no ale znów - od czego? Przy niezmienionym jedzeniu jedna tyje a druga leci z wagi...
O Tulisię się martwię, w marcu umawiamy sterylkę, ta ropa mnie przeraziła, ale boję się też o jej serduszko. 
W stadzie stosunki w miarę. Pół roku minęło od początku łączenia, i mogę powiedzieć, że w miarę się poukładało, choć drze koty nadal z Liw i Kluską, ale już tak w granicach normy (tfu tfu oczywiście, przez lewe ramię). Za to z psiaczka-przytulaczka zrobiła się z niej niedotykalska królewna. Może to ma wpływ na polepszenie relacji z resztą bab, a może to polepszenie sprawiło, że nie wisi już na nas. W jej przypadku - cieszę się, że dogadała się z dziewczynami 

 Choć dotąd nie wiem, czy to stan docenienia stada, czy pogodzenia się, że musi w nim być.
No i nie mam ani jednej miziatej 

 Ponoć dziewczyny spokojnieją po roku... hm, nie u nas, wręcz, powiedziałabym, odwrotnie 
