Hm…no więc panny wylądowały razem w łazience.
Wspólna kąpiel wyglądała w ten sposób , że z wanny z odrobiną letniej wody po kolei ( jak miałam szczęście

) wyskakiwały wąsate czupiradła o mokrych podwoziach i ładowały się na mnie ; czasem miałam na ramionach dwie , a trzecią właśnie trzeba było zbierać z brzegu wanny. Pomoczyłam nieco każdą z nich i uparcie od nowa wkładałam do środka a kiedy stało się jasne , że dłużej nad nimi nie zapanuję , pozwoliłam im wyleźć i zapędziłam całe towarzystwo pod kaloryfer na ręcznik; tam myły się obwąchując od czasu do czasu tę i ową. Pierwszy oczywiście przestał niebieściak i , jeszcze mokry , z prześwitami białej skórki przez lichawą sierść , zaczął znowu zadręczać Czarnulkę i Dżumę

. Fini chyba ma rujkę i też im nie dawała spokoju ; Dżuma nie była agresywna , tylko usiłowała popiskując zniechęcić jedną i drugą namolną . Długo ich nie męczyłam , bo i tak jakiś czas później miały się jeszcze spotkać w pokoju; tam Dżumka zaczynała się prócz popiskiwania ustawiać bokiem do natrętnych bab albo rozdawała wsteczne; Martini była dość ostrożna , ale Czarnulka nie potrafiła się opędzić od żadnej i kiedy w końcu niezauważona przez resztę dopadła krzesła , rozciągnęła się płasko na tapicerce , zaczęła zgrzytać ząbkami i… rozpulsowała się.
I teraz nie mam pewności , czy pulsowanie to aby tylko ze szczęścia bywa…? Bo Czarnulka ze spotkań integracyjnych to już się na pewno nie cieszy…
W środę odseparowałam tymczasem Martinkę i do koszyka wpakowałam Fini wraz z Dżumą i Czarnulką ; w towarzystwie siostry nasza poszkodowana kaptura poczuła się bezpieczniejsza i parokrotnie zdominowała czekoladkę , co było dość zabawne , jako że była przy tym subtelna, zachowując się zgodnie ze swoim charakterem łagodnie i delikatnie

. Fini rozpłaszczała się ulegle przed jedną i drugą , czasem w odruchu obronnym stając w pozycji bokserskiej podobnie jak i niedowierzająca w czyste intencje czekoladki Dżuma , ale obie dziewuszki najwyraźniej tych łapek użyć nie zamierzały , używając ich raczej do trzymania koleżanki na odległość , tak na wszelki wypadek . Została wyiskana przez siostry , sama też iskała Czarnulkę , napiętą z niepokoju jak struna; tylko Dżuma nie pozwalała sobie wyczyścić futerka i w końcu , po wielokrotnie podejmowanych próbach , ujrzałam scenę jakby z „Seksmisji” – chodzi mi o moment „a co ja ci będę tłumaczyć”- i Fini jednym zdecydowanym ruchem położyła zaskoczoną alfę na boczek , przytrzymała łapkami i niebotycznie zdumioną , z wyogromniałymi skamieniałymi oczyma , wyiskała zdecydowanie i z wyraźną satysfakcją…
Niestety , od tego napinania skóry i puszenia się przez zdenerwowaną Czarnulkę , prawie już zagojona rana na pleckach otworzyła się i zaczęła sączyć się z niej krew… Znowu w ruch poszedł rivanol (wet powiedział , że nie trzeba chitopanu ani solcoserylu ) , na razie nie będzie się dalej integrować z towarzystwem , bo trzeba aby ranka się zagoiła.
W czwartkowy ranek w małym transporterku spotkały się więc najpierw Dżuma i Fini , a potem dołączyła do nich spanikowana Martini . Dziewczynom było ciasno i źle , nawet do boksu nijak się było przymierzyć bo miejsca na ringu nie stało; rozpłaszczony wiecznie pod którąś z nich niebieściak nie stawiał się w ogóle . Wszystkim zależało tylko na opuszczeniu pudełeczka, sowicie przez nie osikanego i okupkanego. Kiedy je stamtąd wreszcie wypuściłam , łaziły po pokoju bez większych awantur ale i bez aktów przyjaźni ; w końcu znękana Dżuma wyprosiła u mnie akt łaski i dołączyła do czekającej na nią Czarnulki.Coraz więcej czasu panny zmuszone są spędzać w klatce ; liczę na to , że wkrótce jednak przekonają się do siebie
