Baruch z najcięższego stanu zdaje się wyszedł, jednak czy skutecznie okaże się dopiero teraz, kiedy odstawiliśmy sterydy.
Mój mały biały siłacz
Je malutko i bardzo wybiórczo, dodatkowo wykazuje preferencje nie do rzeczy pożywnych i wartościowych, jakby się chciało, a do takich zapychaczy jak dropsy, banan, jogurt - słodkie i miękkie rzeczy. Nie je niestety ziarenek, dziś rano podzióbał trochę kiełków pszenicy. Zachęcona tym namoczyłam też inne zboża.
Ospałość mu minęła, ale koncertowanie trawa niesłabnące.
Unipax, mi się wydaje wątpliwe to zdiagnozowane zapalenie serca. Czy ktoś z chorym sercem, jedząc jak je - jak ptaszek, biegałby tak niezmordowanie i się wspinał ? Nawet z pomocą leków byłby to chyba trudne
Chociaż może nie doceniam mojego jujka. On jakby się nie przejmował charkotem ani rzężeniem jakie się z niego wydobywa, jakby nie jego dotyczyło. Wczoraj dźwięki osiągnęły takie nasilenie jakby ktoś piłował drewno tępą piłą – a on siedząc w hamaku na kości ogonowej najnormalniej w świecie mył sobie stópki i brzuch. Co noc słychać żałosne skomlenie, kiedy zapalam światło okazuje się, że jujek bynajmniej nie użala się nad sobą – spaceruje sobie, grzebie w ściółce, spokojny

.
Chuda Baruchowa klatusza a takie pudło rezonansowe !
Coś mi mówi, że jest lepiej, że będzie dobrze.
Gdyby tylko jeszcze zaczął jeść więcej, choćby jak Baruch sprzed kolapsu.
A szczupaki rozżalone, że tyle smacznych rzeczy mogą posmakować tylko nosem
Ale cóż, nie mogę przecież na co dzień serwować i im nutridrinka, banany i makaron w oliwie
Choć naparstek wszystkich tych rzeczy i tak im zawsze skapnie
Bo jak tu nie ulec Hermana żabim oczom, Misiaczka - przenikających ciebie i przyniesioną miskę na wskroś (a choćby już odstawić miskę, to on i tak wie, że miska istnieje
). Jak przejść nieczule obok Dżuma trzęsawki na widok jedzenia (czymkolwiek by nie było), Pistola pytającego pyszczka ? A kiedy Urczyk ze smakiem zajada tez się przyjemniej robi
.
Tylko, że banda nie dostrzega ustępstw na które idę - tylko że chudo, skąpo i tyraństwo
Zastrzyki - zastrzyki wypadły beznadziejnie, ale Wam powiem. Pierwszy zastrzyk w sobotę dostał się … Urczykowi.
Nie mam pojęcia jak to zrobiłam. Nie pomyliłam jujek -
pewna byłam że mam na kolanach Barucha ! Tym bardziej że tak dzielnie walczył -dopiero kiedy się zmęczył i znieruchomiał na oddech udało się podać lek. Odsapnęłam z ulgą i w tej samej chwili zauważyłam że prawdziwy "wanted" pcha nos przez pręty

. Więc kolejne starcie...
W niedzielę - klapa. Udało mi się dać połowę po czym pacjent zbiegł, poddałam się i resztę podałam mu w jedzeniu
Na swoją obronę mam tylko tyle, że dwie ręce to za mało. U weterynarza nie jest łatwo, a cóż dopiero kiedy jedna osoba musi trzymać szczura, uchwycić skórę i podać zastrzyk. Nie mam żadnych oporów przed tym ostatnim, ale przedsięwzięcie jest technicznie niewykonalne
Dalej chodzimy do weta na zastrzyki.
Co do tego drugiego, denewo, wcale nie. Szukam i czytam, bo lekarze z którymi mam do czynienia zmuszają do tego. To daje złudzenie chociaż jakiejś kontroli nad tym co dzieje się z moim szczupaczkiem, a i tak nie zawsze...