Niewydolność krążeniowo-oddechowa. Właśnie dostałam telefon z lecznicy.
Wszystkie narządy były zdrowe, ale serce nie nadążało pompować krwi z płuc, i prawdopodobnie "utopił" się w wydzielinie, która się tam zebrała. Ogólnie pewnie powoli padało mu serduszko... Poza tym w jamie brzusznej miał duże ilości tłuszczu. Tego się nie spodziewałam. Nie tył, trzymał tę samą masę, był ruchliwy, w przeciwieństwie do Marcelka, u którego widziałam chyba wszystkie możliwe objawy nadwagi... Nawet ostatnio, jeszcze w lutym, z dr Kasią, oglądałyśmy inne szczurki, bo chciała mi pokazać, że Kacperek ma bardzo duży szkielet i być może wcale nie ma potrzeby go odchudzać. Cóż, nie wszystko da się przewidzieć... Ostatni tydzień małej ilości ruchu też zapewne nie był pomocny. Może czuł się źle od tygodnia, a ja źle to zinterpretowałam, jako strach.. Wybierałam się z chłopakami do weta w przyszłym tygodniu, na ogólny przegląd, bo w przyszły weekend miałam zawieźć ich do mamy

o tydzień za późno może...
Nie miałam dzisiaj czasu poświęcić chłopakom zbyt dużo uwagi, od 6 rano byłam w biegu... Ale ok. 10 byłam w domu na chwilę. Był wesoły, wreszcie wyszedł z klatki bez zachęcania, odnalazł swoje smakołyki w pudełku tekturowym, ucieszyłam się, że minęły mu strachy. Siedział na klatce, wciągał nakrycie klatki do koszyka - całkowicie po Kacperkowemu. Pomyślałam sobie, że muszę mu kiedyś zrobić kilka zdjęć w tej sytuacji, bo jest prześliczny, biały, puchaty, a na dodatek taki pracowity przy tym wciąganiu.... Takiego go zapamiętam. Moją kuleczkę.
Jak wróciłam po 20 do domu, jak zwykle otworzyłam klatkę, chłopcy mieli lenia, też właściwie nic dziwnego.. Wymieniłam im tylko papiery w domku, koszykach, postanowiłam dać świeżą karmę. Usiadłam do komputera, byłam przekonana, że zaraz wyjdą.
Nagle usłyszałam hałas, więc JAK ZWYKLE zerknęłam na klatkę, a Kacperek leżał na dolnym hamaku prychając. Myślałam, że się zadławił, złapałam go w ręce.. przelewał się.. machnęłam nim, ale potem zobaczyłam, że ma sinego pysia, drgawki, po prostu się dusił, wiedziałam już, tak jak wtedy, gdy odchodził Marcelek, że nic nie zrobię, więc tylko głaskałam go, nie wiem, czy coś jeszcze czuł...
Mój pluszowy miś. Już drugi. Tak podobny aparycją do Marcelka, ale prawie o połowę chudszy. Zwariowany, brykający. Szczurek bez pazurków, bo zawsze je obgryzał najbardziej jak się tylko dało, przez co ze wszystkiego spadał, bo skoczywszy orientował się, że łapki nie działają tak jak podpowiada instynkt. Mimo bycia pluszową kulą, skakał lekko, jak piórko, delikatnie, z wyczuciem. Uwielbiał wylegiwać się na legowisku, myć się i przyglądać.... Był najlepszy w gromadzeniu smakołyków, robieniu bobków w dziwnych miejscach z przekonaniem, że skoro go wyganiam, to tylko dlatego, że mam głupią fanaberię i istnieje absolutna konieczność aby wrócić w to samo miejsce i dokończyć dzieła!
Nazywany czasem podłym gryzoniem.. Bo przecież, gdy nie chciał być wyciągany z kryjówki - gryzł, ale nigdy do krwi. Kiedy chciał się bawić, to potrafił najcudowniej zaczepiać zębami. Od kilku miesięcy lizawka, czasem przytulak, ale nie za długo.. Zawsze przekonany, że coś trzeba mu dać (w końcu jakoś musiał robić te swoje spiżarnie). Szczurek z pojemnością pysia jak chomik....Psotnik i zawadiaka... Nie mogę uwierzyć, że go nie ma.
