No i musimy zgłosić kradzież...
Kradzież serc

.
Choya przyjechała do nas wraz z synkami po 9:00 i momentalnie stała się częścią rodziny.
Jeszcze nigdy nie przyjęliśmy do siebie szczurka, który od razu byłby taki ufny! Leia była maleńkim rozbieganym trzpiotem, Stefcia skrajnym nerwusem reagującym paniką na dłonie, Neviś - sami wiecie.
A tu przyjechała do nas panienka, która chętnie ładuje się na dłonie, wdrapuje się na ramiona, daje się miziać od progu

. No szaleństwo!
Choya jak na razie sprawia wrażenie szczura idealnego. Zawołana sama wyłazi z klatki na podstawione za drzwiczkami kolano, uwielbia wychodzić, absolutnie nie ma pomysłu żeby nas gryźć czy uciekać.
W stosunku do Stefci też od razu zapałała chęcią kontaktu, zaczęła iskać i podstawiać się do iskania, niestety nasz agut nie podjął działań i zaczął się stroszyć (nie atakując jednak w żaden sposób). Po chwili haszczanka też zaczęła się jeżyć i zaatakowała, ale tylko na momencik, delikatnie złapała za dupkę. Stefaniusza zamurowało kompletnie i od tego czasu gdy tylko Choya podchodziła, napotykała na coś, co udawało nieruchomy kamyk

. Wyiskała aguciaka, obsikała na wszystkie strony, zrobiła z pięćdziesiąc podjazdów pod mordkę by zostać wyiskana i ... nic. Po koniec pobytu w wannie żadna z nich nie była nastroszona, a Szaman opierał się o koleżankę próbując znaleźć wyjście, więc jestem dobrej myśli, chyba będziemy próbować wspólna klatkę za tydzień, a w międzyczasie dalsze poznawanie się pod czujnym ludzkim okiem.
Mam nadzieję, że niedługo będzie tak jak na zdjęciu - pyszczek obok pyszczka
