Na tymczasównę wołam Bombka. Ciężko się zastanawiałam, skąd mi się to wzięło, bo bynajmniej nie z jej fizjonomii przypominającej raczej długa i cienką łasiczkę. I wyszło mi, że chyba stąd, że cały czas jest naładowana i się boję, że mi "wybuchnie" i wreszcie udziabie. Odkąd jest u nas jeszcze jej się nie udało, ale też my uprzedzeni o jej skłonnościach nie pchamy jej łapek przed nos bez asekurującego dropsa. To takie trochę oszukiwanie się, bo w poprzednim DT po stokroć przedkładała możliwość utoczenia krwi nad pośledni przysmak.
Wczoraj mieliśmy test bojowy i egzamin ze skłonności do poświęcania się. Panna Bombka, dorosła, sprawna, samodzielna, a przy tym nielubiąca człowieka, od początku irytuje się, że traktuję ja jak malucha i nie pozwalam zejść z kanapy. A jeszcze to, że ja siedzę na tej samej kanapie jest obrazą niemal nie do zdzierżenia. Wreszcie udało jej się z kanapy skoczyć na parapet, nim zdążyłam ja powstrzymać. Jednak zamiast zwiewać w najciemniejszy kąt i zakamarek, Bombka narażając się na złapanie przeleciała pod moimi rękoma prosto do klatki stadka. Poświęciłam się i złapałam ja gołymi rękami, z pełną świadomością tego, że pewnie zaraz zostanę skasowana. Ale nie, zapiszczała tylko, wyrywała, ale dala się zanieść do klatki.
Bidulka, musi strasznie tęsknić za towarzystwem innych szczurów, ale przez te zakichane wszoły nie mogę jej teraz dołączyć do stada. Widzę, jak tęsknie nasłuchuje, kiedy w klatce stadka panuje rwetes czy to powodowany dostawą jedzonka, czy mizianiem.
Widzę w niej echo Kaszanki-Cookie, organicznie niecierpiącej dotyku, a podwójnie mocno związanej ze szczurami. Boję się tylko, że nie mam do niej równie dużo serca, co do Kaszanki. No nic, na razie się nie poddaję, a wybiegi Bombki przenoszę na korytarz.
Przez wszoły wpadliśmy w szał porządków i wyrzucania. Na placu boju poległy już dwie ulubione zabawki szczurów. Pierwsza, to duże pudełko po butach wypchane starą poduszką. Ja w pudełku wycięłam kilka dziur, one więcej i mogły sobie radośnie ryć we wnętrznościach poduszki, co nieco studziło ich zapędy względem kanapy. Studziło, ale nie powstrzymywało całkowicie, więc drugą poległą zabawką jest sama kanapa. Zryta i wypatroszona była od dawna, ale nie mogłam się z nią rozstać. Wszoły przeważyły szalę.
Przy okazji mężyk nabył paczkę paneli i odnowił antyszczurze zabezpieczenia komputera i okolic. Stare były po części z tektury i dziewczęta regularnie się nad nimi pastwiły. Bagisia kilka razy sforsowała barierę i dostała się albo za biurko albo do... wnętrza komputera. Na szczęście zawsze szybko ja wyciągałam. Wczorajszy wybieg upłynął pod znakiem mierzenia się z nowym wyzwaniem. Większość szybko się znudziła, ale Bagisia nie mogła odpuścić (albo zrozumieć, że nie ma szans?) i calusieńki wieczór walczyła z dechami, a kiedy wyczerpała wszystkie pomysły, po prostu stała pod biurkiem i skakała z całych sił. Siła skoku w szczytowym punkcie obracała ją w pięknym salcie i zdezorientowana mycha lądowała z plaśnięciem na podłodze w miejscu startu. I znowu, i znowu, aż wzięłam nieszczęsną, utuliłam i pocieszyłam dropsem. I bardzo, bardzo się starałam nie rechotać.
