My sobie żyjemy, powolutku i po cichutku. Dziewczynki na tymczas jadą w poniedziałek do nowego domu. Smutno, już przywykłam, zostałyby, gdyby nie cała ta sytuacja.
Mikrob trzyma się świetnie, Limfocyt podobnie - pogruchują okazyjnie i smarkają, ale jak już pisałam u zochy, wystarczy im otworzyć okno, albo zamknąć, jeśli jest otwarte, i ucicha. Wolę to, niż non stop im ładować antybiotyki. Zamiast zaleczyć to coś, wysadzę im wątrobę. Więc tylko obserwuje uważnie - wkroczymy, jeśli okno nie pomoże

.
Tak napiszę jeszcze, że obserwując Myszkę dzielącą się z Tiną obiadkiem, tulącą się do niej, ocierającą łepek o psi łeb... Dochodzę do wniosku, że mnóstwo byśmy obie straciły, gdyby ona wychowywała się bez psa
