Może napiszę co u nas słychać ...
Yogulec został wykastrowany. Mieliśmy troszkę przebojów z p. weterynarz, przez co więcej tam nie mam zamiaru wracać, ale ostatecznie Yogi ma się świetnie. Po kastracji zachowywał się jak wzorowy obywatel, jajców nie szukał, nie zwrócił uwagi że coś tam "nie halo" i nie zaczepiał szwów. Wydaje mi się też, że nie był tak obolały na 2gi dzień jak Ninja czy Remi po kastracji. Nie widać było po nim przynajmniej

.
W niedzielę zaczęłam łączenie ze stadem.
Bałam się okropnie... 2 dni wcześniej udziabał w łapkę Remiego przez pręty. Fukał przy tym, stroszył się i podskakiwał. Ranka nie była duża ... wyglądało to raczej jak zadrapanie przy próbie zabrania łapki z okolicy zębów.
Remiego z Yogulcem już nawet nie łączę. Remi ma osobne wybiegi, kiedy reszta jest zamknięta. Boję się o jego serduszko i wolę mu tego oszczędzić.
Łączenie zaczęłam w ubikacji. Małe pomieszczenie, bez żadnych zakamarków, obce, a do tego kocia kuweta ...

Yogi i Ninja wyglądali jak dwie piłki. Wielkie, napuszone kulki. Ogólnie, pierwsze zapoznanie przebiegało dość łagodnie. Bez większych spięć, czy obrażeń. Chociaż miałam na co popatrzeć.
Jagódka się zestresowała. Najpierw zwrzeszczała Ninję bez powodu, a później wcisnęła się pod moje nogi i spędziła tam głaskana 20min przysypiając. Nefertari ogólnie olała całą nową sytuację. Ona to jest święta. Najmłodsza, a jednocześnie najspokojniejsza ze stada. Lili za punkt honoru sobie wzięła zdominowanie 3x większego od siebie słonia, przez co skakała mu na tyłek i nie wiedziała co robić dalej, a rozCzochrana, kilka razy robiła z nim stójki ... Ale to nie byle jakie stójki !! rozCzochrana moja, jest malutka .. bardzo krótka, mimo że dorosła i już większa na bank nie urośnie. Kiedy zrobiła stójkę przy wielkoszczurze, wyglądała komicznie. I chyba była tego świadoma, bo popatrzyła w górę na jego głowę i zaczęła skakać na 2 łapkach, żeby mu dorównać

Kiedy bateria od laptopa zaczęła się rozładowywać, wrzuciłam całą szóstkę do transportera. Spały tam grzecznie, a Yogi dyskretnie coraz bardziej przesuwał się do stada. Biedny tyle czasu był sam, potrzebował bliskości.
One sobie tam siedziały, a ja wyszorowałam klatkę. Po 2-3 godzinach wpuściłam wszystkie do klatki, gdzie spały do zgaszenia światła. Tylko zgasiłam światło ... masakra! Klatka się buja, wrzaski, piski ...
co się dzieje!?
Biegnę, pędzę, zabijam się o pufkę, o klapki, tratuję kota w końcu zrobiłam salto w powietrzu nad klatką Remiego ... zapalam światło ( zapalarka przy klatce akurat ), a tam Lili bije się z rozCzochraną -.- ufff ... Yogiemu nie odbiło, nie wbija się w tętnice wszystkiemu co dorwie ...
Usiadłam na podłodzę i patrzę. rozCzochrana się wkurzyła, nie spodobało jej się widocznie, że na jej hamaki leje obcy szczur, a stado nie reaguje, więc pobiła wszystko co się rusza. Skakała przy tym jak jakaś małpka i wesoło skrzeczała. Uspokoiło się i wszyscy poszliśmy spać. W nocy jeszcze troszkę się tłukły, ale to głównie Lilka z Czochradłem. One wiecznie się biją, nie wiem co im nie pasuje

.
Rano rozdzieliłam szczochy i poszłam do pracy, a wieczorem znów wpuściłam Yogiego do klatki i tak już został. W klatce jest tylko odrobinę większy chaos niż przed dołączeniem Yogiego, więc wydaje mi się że łączenie się powiodło. Za to śmierdzi, jakbym wrzuciła tam z 15 Yogich + 5 mniejszych samców
To tyle z łączenia. Fotek nie mam, bo mąż zaiwanił mi aparat.
Jakbym miała za mało wrażeń, we wtorek późnym wieczorem uciekła nam kotka. Nie wiem czemu, drzwi były uchylone... może nie domknęłam, może otworzyła .. nie wiem. Szukałam pół nocy z mężem na zmianę. Ślad zaginął. W środę po pracy, jeden sąsiad powiedział że widział ją na klatce.. Nie wiedział kto ma kota, to wyniósł ją 2 bloki dalej :/ . Nosz kurde! Po grzyba on ją dotykał!? Kot z obróżką i dzwoneczkiem na szyi ... no od razu widać że domowy.
W sumie chodziłam prawie 3 godziny, w miejscu gdzie ją zostawił byłam 5 razy. Pytałam ludzi, wieszałam ogłoszenia. Setka ludzi na osiedlu, nikt nie widział kota z dzwoneczkiem ... rozpłynęła się. Po zrobieniu paru kilometrów i obejściu całego osiedla, wróciłam do domu się wypłakać... Powrzucałam ogłoszenia wszędzie, gdzie mogłam ... i siedziałam załamana gapiąc się na klatkę z łączącymi się szczurami.
Po 22;00 zadzwoniła kobieta, że moja kotka siedzi w krzakach, dokładnie tam, gdzie puścił ją sąsiad. Ona biedna się zgubiła... Nie chciała pewnie nawet wyjść, a jakby wyszła to wiedziałaby jak wrócić. A tak... pewnie spanikowała na rękach i nie wiedziała jak wrócić. Nila jak tylko mnie usłyszała, zaczęła głośno miałczeć, wołała mnie. Jakby niedowierzała, że to ja.. chciała podejść, ale nie była pewna czy może. Chwilkę poczekałam wołając aż skusiła się do mnie podejść, wzięłam na ręce.
Pani która zadzwoniła, czekała tam na mnie. Powiedziała że widziała mnie kilka razy jak jej szukam .. inaczej by nie zwróciła uwagi na kota. Więc łażenie cały wieczór po osiedlu się opłaciło

.
Nilka mruczała jeszcze w drodze do domu. W domu była taka szczęśliwa. Widać było jak tryska radością i wita się z każdym centymetrem podłogi. Bała się, że nie wróci, szczególnie że życie w lesie i krzywdę jaką zrobić potrafi kotu człowiek, już zna i na pewno pamięta.
Przez te 2 dni byłam zaryczana i opuchnięta. Nie wyrabiam już psychicznie.
A to z wczoraj:
Nie tylko ja się cieszę że Nila wróciła







