Szyszulinka [ 25 lipca 2004r. - 25 kwietnia 2006r.]
: wt kwie 25, 2006 6:06 pm
Kochani moi, tak niespodziewanie, tak zwyczajnie, gdy na dworzu świeciło słońce, gdy puściłam moje dziewczynki, by sobie pobiegały...
Sprzątałam w klatce dziewczyn, i intuicyjnie zaczęłam sprawdzać, co robią moje dziewuchy.
Czarna była na szafie. Lila biegała po kanapie.
A Szysza myślałam, że jest między ścianą a kanapą, zaczęłam ją wołać (zawsze przychodziła na samo 'szy szy szy'), ale odkryłam, że nie ma jej tam.
Zobaczyłam, że leży (!) na wykładzinie i ciężko oddycha.
Moje biedactwo.
Wzięłam ją na ręce, tak łapczywie próbowała łapać powietrze.
Trzymałam ją na ręku, i gdy pojawiły się silne drgawki, a wcześniej puściła siusiu, wiedziałam, że przyszła po nią Śmierć.
Jak ją wzięłam z klatki, dała mi jeszcze buzi i pobiegła za poduszkę.
A od chwili, gdy wzięłam ją na rękę z wykładziny, minęło może 6, 8 minut.
Powoli oddychała coraz słabiej, płycej. I w jednej chwili, po kolejnej drgawce odeszła.
Moja Szyszulka, mój pierwszy szczurek, młodziutka mama, seniorka rodu.
Czarnutka, jej córka wygląda tak samotnie bez niej, boję się, że odejdzie niedługo po Szyszce, a wtedy żywiołowa Lila zostanie sama.
Zawsze myślałam, że w takiej chwili będę miała wyrzuty sumienia, że tak mał oczasu im poświęcałam. Ale wiem, że więcej nie mogłam.
Moja śliczna kochana Szyszulka leży tak spokojnie w niebieskim kartoniku, z dropsem przy pyszczku. Wygląda, jakby spokojnie spała.
Dziś zdałam sobie sprawę, że przeżyła dokładnie 1 rok i 9 miesięcy, co jak na jej wczesne bycie z mamą (pamiętacie tę historię, wzięłam ją zaciążoną ze sklepu) było pięknym wiekiem.
Wiem, że piekne było jej odejście - bez zastrzyku, bez choroby, takie spokojne i zwyczajne, ale nie spodziewałam się, że Śmierć przyjdzie w tak zwyczajny dzień 25 kwietnia, wtorek, pełen słońca.
Moja szczurka, kaczulinka, sciurka moja, ślicznota moja.
Leży teraz, już zimna i twarda, cały czas trzymałam ją na ręku.
Moja piękna mysia.
http://szczury.org/album_page.php?pic_id=962
Sprzątałam w klatce dziewczyn, i intuicyjnie zaczęłam sprawdzać, co robią moje dziewuchy.
Czarna była na szafie. Lila biegała po kanapie.
A Szysza myślałam, że jest między ścianą a kanapą, zaczęłam ją wołać (zawsze przychodziła na samo 'szy szy szy'), ale odkryłam, że nie ma jej tam.
Zobaczyłam, że leży (!) na wykładzinie i ciężko oddycha.
Moje biedactwo.
Wzięłam ją na ręce, tak łapczywie próbowała łapać powietrze.
Trzymałam ją na ręku, i gdy pojawiły się silne drgawki, a wcześniej puściła siusiu, wiedziałam, że przyszła po nią Śmierć.
Jak ją wzięłam z klatki, dała mi jeszcze buzi i pobiegła za poduszkę.
A od chwili, gdy wzięłam ją na rękę z wykładziny, minęło może 6, 8 minut.
Powoli oddychała coraz słabiej, płycej. I w jednej chwili, po kolejnej drgawce odeszła.
Moja Szyszulka, mój pierwszy szczurek, młodziutka mama, seniorka rodu.
Czarnutka, jej córka wygląda tak samotnie bez niej, boję się, że odejdzie niedługo po Szyszce, a wtedy żywiołowa Lila zostanie sama.
Zawsze myślałam, że w takiej chwili będę miała wyrzuty sumienia, że tak mał oczasu im poświęcałam. Ale wiem, że więcej nie mogłam.
Moja śliczna kochana Szyszulka leży tak spokojnie w niebieskim kartoniku, z dropsem przy pyszczku. Wygląda, jakby spokojnie spała.
Dziś zdałam sobie sprawę, że przeżyła dokładnie 1 rok i 9 miesięcy, co jak na jej wczesne bycie z mamą (pamiętacie tę historię, wzięłam ją zaciążoną ze sklepu) było pięknym wiekiem.
Wiem, że piekne było jej odejście - bez zastrzyku, bez choroby, takie spokojne i zwyczajne, ale nie spodziewałam się, że Śmierć przyjdzie w tak zwyczajny dzień 25 kwietnia, wtorek, pełen słońca.
Moja szczurka, kaczulinka, sciurka moja, ślicznota moja.
Leży teraz, już zimna i twarda, cały czas trzymałam ją na ręku.
Moja piękna mysia.
http://szczury.org/album_page.php?pic_id=962