simbul (25 kwietnia 2006, ok. 17:10)
: wt kwie 25, 2006 10:24 pm
zaczelo sie od tego, ze diabelek umarl... zostalo ich wtedy czworo: kida, nadia i linka w duzej klatce, sasha oddzielnie... duza klatka wydawala sie taka strasznie pusta... calkiem przypadkiem znalazlam ogloszenie o dwoch doroslych szczurzycach, ktore pilnie poszukuja nowego domu... chetnych, jak zwykle w podobnych przypadkach, nie bylo zbyt wielu... dziewczyny mieszkaly w lodzi... tak, to byl znak od niebios...
zamieszkaly u mnie na poczatku listopada zeszlego roku... zmienily imiona - zdrapke nazwalam katja, a silverke simbul... bardzo szybko zaprzyjaznily sie z moim stadem... simbul nigdy za mna nie przepadala (protestowala, kiedy bralam ja na rece, na poczatku zdarzlo sie jej piszczec), ale z czasem pozwalala brac sie na rece bez awantur i przychodzila do mnie na kolana - kiedy podejrzewala, ze moze mi ukrasc cos smacznego... wydawala sie zdrowa i silna... bylam przekonana, ze katja (z jednym plucm niesprawnym) i starzejace sie kidusia odejda przed nia... a tu niespodzianka - malenki guzek, ktory doslownie w kilka dni rozrosl sie wzdruz calej listwy, przekrzywiony lepek, coraz wieksza apatia i brak apetytu... walczylam o nia, a jakze - ale calkiem bez sensu, bo zastrzykami i wizytami u weta nie pomoglam jej nic a nic... straszliwie bala sie tych wizyt... cierpiala... miala byc wysterylizowana dzisiaj (z powodu guza na jajniku), ale wet powiedzial bez ogrodek, ze nie ma szans przezyc narkozy... wczoraj tez z nia bylam, mogli powiedziec to wczoraj, jej stan przez jedna dobe wcale sie nie zmienil - a przez to musiala cierpiec caly dzien i cala noc dluzej...
zdecydowalam sie na uspienie jej... od razu... dostala morbital dootrzewnowo... nie zareagowala przy wbijaniu igly, pewnie w ogole nie bardzo zdawala sobie sprawe z otaczajacego ja swiata... odeszla cicho i spokojnie w moich dloniach... miala rok i 7 miesiecy... choroba (prawdopodobnie dodatkowo guz przysadki) zabrala ja w niecale dwa tygodnie...
nie mam zadnego jej dobrego zdjecia... tylko to:
simbul to ten sliczny bialy lepek z przymruzonymi oczkami... uwielbiala gerberka...
niecale pol roku byla u mnie... staralam sie, zeby bylo jej jak najlepiej, a nie potrafilam ochronic jej przez dlugim i bezsensownym cierpieniem... to boli najbardziej... bo przeciez teraz juz jest jej dobrze, nic jej nie boli i na pewno jest szczesliwa... tylko czemu musiala tak paskudnie i powoli umierac? czemu wczesniej mi nie powiedzieli, ze nie przezyje operacji?
przepraszam cie, simbul.. przepraszam, kochanie... to nie tak mialo byc...
zamieszkaly u mnie na poczatku listopada zeszlego roku... zmienily imiona - zdrapke nazwalam katja, a silverke simbul... bardzo szybko zaprzyjaznily sie z moim stadem... simbul nigdy za mna nie przepadala (protestowala, kiedy bralam ja na rece, na poczatku zdarzlo sie jej piszczec), ale z czasem pozwalala brac sie na rece bez awantur i przychodzila do mnie na kolana - kiedy podejrzewala, ze moze mi ukrasc cos smacznego... wydawala sie zdrowa i silna... bylam przekonana, ze katja (z jednym plucm niesprawnym) i starzejace sie kidusia odejda przed nia... a tu niespodzianka - malenki guzek, ktory doslownie w kilka dni rozrosl sie wzdruz calej listwy, przekrzywiony lepek, coraz wieksza apatia i brak apetytu... walczylam o nia, a jakze - ale calkiem bez sensu, bo zastrzykami i wizytami u weta nie pomoglam jej nic a nic... straszliwie bala sie tych wizyt... cierpiala... miala byc wysterylizowana dzisiaj (z powodu guza na jajniku), ale wet powiedzial bez ogrodek, ze nie ma szans przezyc narkozy... wczoraj tez z nia bylam, mogli powiedziec to wczoraj, jej stan przez jedna dobe wcale sie nie zmienil - a przez to musiala cierpiec caly dzien i cala noc dluzej...
zdecydowalam sie na uspienie jej... od razu... dostala morbital dootrzewnowo... nie zareagowala przy wbijaniu igly, pewnie w ogole nie bardzo zdawala sobie sprawe z otaczajacego ja swiata... odeszla cicho i spokojnie w moich dloniach... miala rok i 7 miesiecy... choroba (prawdopodobnie dodatkowo guz przysadki) zabrala ja w niecale dwa tygodnie...
nie mam zadnego jej dobrego zdjecia... tylko to:
simbul to ten sliczny bialy lepek z przymruzonymi oczkami... uwielbiala gerberka...
niecale pol roku byla u mnie... staralam sie, zeby bylo jej jak najlepiej, a nie potrafilam ochronic jej przez dlugim i bezsensownym cierpieniem... to boli najbardziej... bo przeciez teraz juz jest jej dobrze, nic jej nie boli i na pewno jest szczesliwa... tylko czemu musiala tak paskudnie i powoli umierac? czemu wczesniej mi nie powiedzieli, ze nie przezyje operacji?
przepraszam cie, simbul.. przepraszam, kochanie... to nie tak mialo byc...