Harry (*24.11.2005; +2.07.2006)
: ndz lip 02, 2006 7:27 am
Od początku Harry był wyjątkowy, bo miał zdeformowaną łapkę i prześliczną błyskawicę na czarnym, powoli haszczejącym czole. Pamiętam, jaką długą drogę przebył z Warszawy do Swarzędza a potem do Poznania, jak przemyciłam go 25 listopada przed mamą do domu, jak powoli podbijał serce domowników swoim haszczejącym futerkiem, jaki był odważny, choć potem stał się tchórzem. Nie był popychadłem w klatce, nigdy nie sądziłam, ze ktoś może zrobić mu krzywdę...
Nie wiem jak to się stało...
Nie rozumiem.
Kiedy w nocy, koło 2.00 zostawiałam chłopaków Harry jeszcze żył, biegał. Był zdrowy. Nie wiem dlaczego, ale wczoraj jakoś zwracał na siebie moją uwagę, chociaż zachowywał się normalnie. Jakoś tak częściej patrzyłam co robi. o 7.00 rano mama zajżała do pokoju z ogonkami i zauważyła ciałko Harry'ego. Zjedzone. Rozszarpane. Została praktycznie sama skóra z jego przepięknym, srebrzystym futerkiem i kupa kości. Lażał w nienaturalnej pozycji, a te harpie się nad nim dalej pastwiły... Widok był straszny... pyszczek osobno, łapki osobno, przytwierdzone jedynie skórą do reszty jego "ciałka", uszka jeszcze gdzieś na główce, ogonek cały - nietknięty i zadziwiająco mało krwi wokół.
Nie rozumiem... Przecież je karmię. Dlaczego go zjadły?! Dlaczego on umarł?! Przecież był zdrowy i nie miał nawet roku... Moja srebrna kruszynka... :sad2:
A najgorsze jest to, ze boję się dotykać moich ogonków. Czuję do nich obrzydzenie, zwłaszcza do jego "kumpli" z klatki, za to, co mu zrobili... Teraz boję się, ze mnie pogryzą, chociaż zawsze były takie przytulaśne i kochane... :sad2: :sad2: :sad2: Nie wiem... to silniejsze ode mnie. Boję się wziąć na ręce nawet Dollsa - moją ukochaną przytulankę...
temat o jego narodzinach
w tym zdjęciu się zakochałam, wtedy postanowiłam wziąć go do domu...
z Shantim...
i ostatnio
['] Harry [24.10.2005 - 2.07.2006]
Nie wiem jak to się stało...
Nie rozumiem.
Kiedy w nocy, koło 2.00 zostawiałam chłopaków Harry jeszcze żył, biegał. Był zdrowy. Nie wiem dlaczego, ale wczoraj jakoś zwracał na siebie moją uwagę, chociaż zachowywał się normalnie. Jakoś tak częściej patrzyłam co robi. o 7.00 rano mama zajżała do pokoju z ogonkami i zauważyła ciałko Harry'ego. Zjedzone. Rozszarpane. Została praktycznie sama skóra z jego przepięknym, srebrzystym futerkiem i kupa kości. Lażał w nienaturalnej pozycji, a te harpie się nad nim dalej pastwiły... Widok był straszny... pyszczek osobno, łapki osobno, przytwierdzone jedynie skórą do reszty jego "ciałka", uszka jeszcze gdzieś na główce, ogonek cały - nietknięty i zadziwiająco mało krwi wokół.
Nie rozumiem... Przecież je karmię. Dlaczego go zjadły?! Dlaczego on umarł?! Przecież był zdrowy i nie miał nawet roku... Moja srebrna kruszynka... :sad2:
A najgorsze jest to, ze boję się dotykać moich ogonków. Czuję do nich obrzydzenie, zwłaszcza do jego "kumpli" z klatki, za to, co mu zrobili... Teraz boję się, ze mnie pogryzą, chociaż zawsze były takie przytulaśne i kochane... :sad2: :sad2: :sad2: Nie wiem... to silniejsze ode mnie. Boję się wziąć na ręce nawet Dollsa - moją ukochaną przytulankę...
temat o jego narodzinach
w tym zdjęciu się zakochałam, wtedy postanowiłam wziąć go do domu...
z Shantim...
i ostatnio
['] Harry [24.10.2005 - 2.07.2006]