Klara, 29.12.2006
: pt sty 05, 2007 5:14 pm
Nie wiem, co mam napisać, od czego zacząć ... Mam Wam tak dużo do powiedzenia ...
Wiem, nie mam tu najlepszej opinii. Teraz, z perspektywy czasu wiem, że mój start ze szczurami nie był zbyt dobry.
Teraz? Teraz jest świetnie. Nabrałam wprawy, doświadczenia. Więc dlaczego w najlepszym momencie wszystko musiało się pochrzanić?!
Niedawno umarła Vanity.
Teraz pożegnałam Klarę (imienniczka jednej z moich nieżyjących już szczurzyc).
Ze wszystkich szczurów, które kiedykolwiek u mnie były, ta była bezapelacyjnie moją najukochańszą kruszynką. Ona nie była dla mnie szczurem. Była dla mnie jak matka, jak przyjaciółka. Kochałam ją zupełnie taką samą miłością, jaką darzy się najbliższego członka rodziny. Zawsze była przeze mnie faworyzowana, najbardziej wypieszczona, wygłaskana, wycałowana. Zawsze ze mną, przy mnie, na mnie. Jedyne chwile, kiedy jej nie przytulałam to te, kiedy byłam poza domem. Inaczej nie wypuszczałam jej z rąk nawet na chwilę, zresztą ona sama nie chciała się ode mnie oddalać.
Jakiś czas temu opisałam w dziale 'choroby' jej przypadek. Miała guza pochwy. Ze względu na wiek ,nie zdecydowałam się na jej operację, którą zresztą odradził mi sam lekarz. Brała leki, i żyła całkowicie tak, jakby nic jej się nie stało. I tak przez kilka miesięcy.
A potem nagle wszystko zaczęło jej się rozrastać. Najpierw malutki guz przu sutku, który w ciągu dwóch dni przeistoczył się w wielką, twardą gulę. Teraz o operacji tym bardziej mowy nie było. Miałam ją zostawić w spokoju. Dziwiłam się, bo mimo "drugiego brzucha", mała zachowywała się, jakby była zwykłym ,zdrowym szczurzym seniorem. Normalnie jadła, chodziła na spacery, myła się, bawiła z koleżanką. Nawet, kiedy zaczął się krwotok z pochwy, nic sobie z tego nie robiła. Wylizywała się, i wracała do normalnego życia.
Po kilku dniach pojawiły się przerzuty na węzły chłonne...
Nie przedstawiała obrazu szczura cierpiącego, naprawdę.
Kiedy jednak w miejscu sutka ujrzałam wielką, krwawiącą, otwartą ranę, zabrałam ją do weterynarza, ciągle wesołą i silną.
Kazał mi ją uśpić. Nie zgodziłam się, wróciłam zapłakana do domu. Nie chciałam jej zabijać. Przecież nic jej się nie działo!
Ale wszyscy mówili "MUSISZ". Ciągle to cholerne "musisz, Musisz, MUSISZ"!!! Bo cierpi, bo i tak zaraz umrze, bo skazuje ją na niepotrzebne katusze ...
I zrobiłam to ... na drugi dzień poszłam do lekarza, który dał jej zastrzyk. Długo nie mogła umrzeć. Konała na moich rękach przez kilkanaście minut, w końcu dostała zastrzyk bezpośrednio do serca. Umarła ...
To była najgorsza decyzja w moim życiu. Nie powinnam była tego robić. Powinnam poprosić o leki przeciwbólowe i pozwolić jej umrzeć w domu.
Boje się, że mnie znienawidziła. Ze umierając na moich rękach wypominała mi, że pozwoliłam na ten zastrzyk.
A ja sobie tego nigdy nie wybaczę.
Klara odeszła w wieku niespełna trzech lat. Czas, który z nią spędziłam, był najpiękniejszym okresem w moim życiu, a sama szczurzyca była najcudowniejszą istotą, jaką spotkałam. Wiem, że już nigdy nikogo nie pokocham tak, jak jej.
Żegnaj, maleństwo...
Zdjęcie guza
Ostatnie zdjęcie, zrobione kilkanaście godzin przed jej śmiercią (trzeba oglądać w dużym pomniejszeniu, wtedy nie jest takie niewyraźne)
Wiem, nie mam tu najlepszej opinii. Teraz, z perspektywy czasu wiem, że mój start ze szczurami nie był zbyt dobry.
Teraz? Teraz jest świetnie. Nabrałam wprawy, doświadczenia. Więc dlaczego w najlepszym momencie wszystko musiało się pochrzanić?!
Niedawno umarła Vanity.
Teraz pożegnałam Klarę (imienniczka jednej z moich nieżyjących już szczurzyc).
Ze wszystkich szczurów, które kiedykolwiek u mnie były, ta była bezapelacyjnie moją najukochańszą kruszynką. Ona nie była dla mnie szczurem. Była dla mnie jak matka, jak przyjaciółka. Kochałam ją zupełnie taką samą miłością, jaką darzy się najbliższego członka rodziny. Zawsze była przeze mnie faworyzowana, najbardziej wypieszczona, wygłaskana, wycałowana. Zawsze ze mną, przy mnie, na mnie. Jedyne chwile, kiedy jej nie przytulałam to te, kiedy byłam poza domem. Inaczej nie wypuszczałam jej z rąk nawet na chwilę, zresztą ona sama nie chciała się ode mnie oddalać.
Jakiś czas temu opisałam w dziale 'choroby' jej przypadek. Miała guza pochwy. Ze względu na wiek ,nie zdecydowałam się na jej operację, którą zresztą odradził mi sam lekarz. Brała leki, i żyła całkowicie tak, jakby nic jej się nie stało. I tak przez kilka miesięcy.
A potem nagle wszystko zaczęło jej się rozrastać. Najpierw malutki guz przu sutku, który w ciągu dwóch dni przeistoczył się w wielką, twardą gulę. Teraz o operacji tym bardziej mowy nie było. Miałam ją zostawić w spokoju. Dziwiłam się, bo mimo "drugiego brzucha", mała zachowywała się, jakby była zwykłym ,zdrowym szczurzym seniorem. Normalnie jadła, chodziła na spacery, myła się, bawiła z koleżanką. Nawet, kiedy zaczął się krwotok z pochwy, nic sobie z tego nie robiła. Wylizywała się, i wracała do normalnego życia.
Po kilku dniach pojawiły się przerzuty na węzły chłonne...
Nie przedstawiała obrazu szczura cierpiącego, naprawdę.
Kiedy jednak w miejscu sutka ujrzałam wielką, krwawiącą, otwartą ranę, zabrałam ją do weterynarza, ciągle wesołą i silną.
Kazał mi ją uśpić. Nie zgodziłam się, wróciłam zapłakana do domu. Nie chciałam jej zabijać. Przecież nic jej się nie działo!
Ale wszyscy mówili "MUSISZ". Ciągle to cholerne "musisz, Musisz, MUSISZ"!!! Bo cierpi, bo i tak zaraz umrze, bo skazuje ją na niepotrzebne katusze ...
I zrobiłam to ... na drugi dzień poszłam do lekarza, który dał jej zastrzyk. Długo nie mogła umrzeć. Konała na moich rękach przez kilkanaście minut, w końcu dostała zastrzyk bezpośrednio do serca. Umarła ...
To była najgorsza decyzja w moim życiu. Nie powinnam była tego robić. Powinnam poprosić o leki przeciwbólowe i pozwolić jej umrzeć w domu.
Boje się, że mnie znienawidziła. Ze umierając na moich rękach wypominała mi, że pozwoliłam na ten zastrzyk.
A ja sobie tego nigdy nie wybaczę.
Klara odeszła w wieku niespełna trzech lat. Czas, który z nią spędziłam, był najpiękniejszym okresem w moim życiu, a sama szczurzyca była najcudowniejszą istotą, jaką spotkałam. Wiem, że już nigdy nikogo nie pokocham tak, jak jej.
Żegnaj, maleństwo...
Zdjęcie guza
Ostatnie zdjęcie, zrobione kilkanaście godzin przed jej śmiercią (trzeba oglądać w dużym pomniejszeniu, wtedy nie jest takie niewyraźne)