zle milego poczatki
: ndz sty 28, 2007 8:24 pm
na poczatku byl chaos.. a potem przyjechalam do zgory na studia;]
powiedzialam sobie, ze zadnych zwierzat nie bede tu trzymac, bo w perspektywie byly cotygodniowe powroty do domu mych rodzicieli, roznego rodzaju krotsze czy dluzsze wyjazdy, bla bla bla.. poza tym, nie mieszkalam sama w pokoju, a wspollokatorka krecila nosem na jakiegokolwiek nowego mieszkanca.
ogolnie cale zycie bylam 'zezwierzecona'.. psy, roznego rodzaju gryzonie, rybki, gady.. prawde mowiac tylko koty odpadaly [ze wzgledu na psy] i ptaki [moja alergia.. no coz]. w tym momencie w żarach oprocz rodzenstwa hodowany jest jeszcze
*psiak [osmioletni najukochanszy wlochacz amik (rasowy york-jeszcze z przed boomu na te rase i manii kompletnego miniaturyzowania ich- 8kg zywej wagi i ani grama zbednego tluszczu)],
*mentos, czyli chomik dzungalski mojej sis [nie znam sie na chomikach, ale to chyba jakas inna odmiana tego dzungalskiego.. dorosly stanowi okolo 2/3 normalnego dzungalka i ogolnie wyglada jak pompon:P taka puchata kulka- doslownie],
*rybki [ile ich jest- nie wiem.. naleza do sis]
ale wrocmy do zgory [gwoli scislosci: zgora=zielona gora]..
3 lata temu przygarnelam chomika.. kolega z grupy dostal go w prezencie. niestety, zwierzak jako najlepszy smakolyk wybral sobie palce dziewczyny kumpla, poza tym, warunki mieszkaniowe mial nie za bardzo [5-litrowy sloik!]. no wiec co mialam robic? kupilam caly osprzet hajda po zwierza. wspollokatorka juz nic nie gadala [a zeby tylko sprobowala, to..].
mintay the hamster[tak zostal nazwany przez kumpla..i niech ktos powie, ze mieszkanie przy tesco nie wplywa na psychike.. dobrze, ze nazwal go 'mintaj mrozony luzem', a przypadkiem nie 'ziemniaki niemyte 6kg'.. a tak w ogole, to mintay byl dziewczyna, ale kazdy uwazal go za chopa:)] spedzil u mnie 1.5 roku [dostalam go doroslego] i zmarl w lipcu tego roku, gdy byly te upaly.. robilam co moglam, ale nie udalo mi sie pomoc mu przetrwac ten gorac..
mam nadzieje, ze jego zycie bylo szczesliwe, ze zapewnilam mu wszystko, czego jego wielka dusza ukryta w malutkim cialku mogla zapragnac. sadzac po tym, ze chodzil za mna przy nodze jak pies, przybiegal na kazde zawolanie i w ogole radowal serca wszystkich, ktorzy go poznali, mozna chyba powiedziec, ze czul sie u mnie calkiem niezle.. i jeszcze jedno.. do konca swojego chomiczego zycia nikogo nie ugryzl.
w pazdzierniku wrocilam do zgory, zeby zaczac ostatni rok [i hope so!] nauki na tym wspanialym[:|] uniwerku i zupelnie nie mialam w planach [znowu] opiekowania sie zadnym stworem [wspollokatorka zza sciany mi wystarczy:)]. jednak stalo sie inaczej.. i tu dochodzimy do historii baby [teraz wreszcie zrozumiecie dlaczego tytul tego tematu jest taki, a nie inny]..
mam kolege.. kolega ma matke [do ktorej czuje ja osobiscie gleboka antypatie.. jeden z powodow dlaczego bedzie zaraz wyjasniony.. a jeszcze troche innych przyczyn mojego uczucia tez jest], ktora zgodzila sie na szczurka. kolega kupil osprzet i wybral sie na poszukiwanie potwora po sklepach zoo [z.o.o raczej.. z ograniczona odpowiedzialnoscia]. uradowany przyniosl do domu swej rodzicielki mloda szczurke..
sek w tym, ze dziewuszka okazala sie byc kinder-niespodzianka i po niedlugim czasie zamiast jednego, w klatce bylo szczurkow 13.. jak wiadomo, 13 jest pechowa liczba.. a juz szczegolnie dla tych szczurkow.. matka kolegi wpadla w szal.. on sam obiecywal, ze porozdaje szczurasy, ze pozbedzie sie ich z domu, ze zostanie tylko ta pierwsza dziewuszka. niestety, nie zdarzyl. okazalo sie, ze kochana mamusia ktoregos dnia wsypala do miseczki z karma trutke. kumplowi udalo sie uratowac tylko dwa mlode szczurki, z czego 1 musial miec kontakt z trutka, bo jeszcze tego samego dnia rozstal sie z zyciem..
wiedzac, ze obecnie nie posiadam zwierzynca 'na chacie', zadzwonil do mnie.. no i co ja moglam zrobic? wsiadlam w karete [ekhm..taxi] i pojechalam po te mala 4-tygodniowa ksiezniczke. klatka po 'wesolej gromadce'[wyparzona nastepnie przeze mnie- przy czym sama tez sie 'wyparzylam.. ojojoj..-bo nie wiadlomo, czy ta cholerna trutka jakos sie jeszcze nie ostala] zostala mi wreczona [uff.. i cale szczescie, bo polski student, to biedny student], baba wsadzona do transporterka i hajda do nowego domku;].
baba jest u mnie od poczatku pazdziernika. jest przeuroczym, najwspanialszym na swiecie stworzonkiem. ma tyle energii, radosci zycia, ze wole nie myslec o tym, co by bylo, gdyby tez sie do tej trutki dorwala. swiat by nie mial tych kolorow, ktorymi obdarza go to wspaniale stworzonko.
babsztyl ma swoj charakterek. raz jest zadziornym urwisem, ale gdy widzi, ze przesadza i zaczynam na nia fukac, przeistacza sie w najslodszego przytulanca. praktycznie caly dzien jest poza klatka [chyba ze mam zajecia- ale na ostatnim roku za duzo ich nie ma:P- albo wychodze gdzies na pare godzin], ale nawet jak musze ja zamknac, nie robi z tego wielkich awantur [widocznie stwierdzila, ze jest 'czas biegania' i 'czas klatki' i juz].
co jest jeszcze warte wspomnienia, babolec 'uratowil' moja flat mate, ktora panicznie bala sie ogoniastych. teraz martha sluzy za wybieg [a moze 'catwalk'?:P]- byle tylko nie zblizala sie do twarzy;)
na tym konczy sie dotychczasowa historia babuli [zwanej tez czasem czase bubbles:P], ale to nie koniec tego tematu;] mam nadzieje, ze bedzie sie ciaaagnal i ciaaagnal przez dlugi czas [i bedziecie mogli w nim przeczytac 'nowinki z zycia gwiazdy'].. a jak na razie koncze.. i sle wyrazy uznania wszystkim, ktorzy przebrneli przez te moje wypociny [mam kaca- musze pisac:P]
powiedzialam sobie, ze zadnych zwierzat nie bede tu trzymac, bo w perspektywie byly cotygodniowe powroty do domu mych rodzicieli, roznego rodzaju krotsze czy dluzsze wyjazdy, bla bla bla.. poza tym, nie mieszkalam sama w pokoju, a wspollokatorka krecila nosem na jakiegokolwiek nowego mieszkanca.
ogolnie cale zycie bylam 'zezwierzecona'.. psy, roznego rodzaju gryzonie, rybki, gady.. prawde mowiac tylko koty odpadaly [ze wzgledu na psy] i ptaki [moja alergia.. no coz]. w tym momencie w żarach oprocz rodzenstwa hodowany jest jeszcze
*psiak [osmioletni najukochanszy wlochacz amik (rasowy york-jeszcze z przed boomu na te rase i manii kompletnego miniaturyzowania ich- 8kg zywej wagi i ani grama zbednego tluszczu)],
*mentos, czyli chomik dzungalski mojej sis [nie znam sie na chomikach, ale to chyba jakas inna odmiana tego dzungalskiego.. dorosly stanowi okolo 2/3 normalnego dzungalka i ogolnie wyglada jak pompon:P taka puchata kulka- doslownie],
*rybki [ile ich jest- nie wiem.. naleza do sis]
ale wrocmy do zgory [gwoli scislosci: zgora=zielona gora]..
3 lata temu przygarnelam chomika.. kolega z grupy dostal go w prezencie. niestety, zwierzak jako najlepszy smakolyk wybral sobie palce dziewczyny kumpla, poza tym, warunki mieszkaniowe mial nie za bardzo [5-litrowy sloik!]. no wiec co mialam robic? kupilam caly osprzet hajda po zwierza. wspollokatorka juz nic nie gadala [a zeby tylko sprobowala, to..].
mintay the hamster[tak zostal nazwany przez kumpla..i niech ktos powie, ze mieszkanie przy tesco nie wplywa na psychike.. dobrze, ze nazwal go 'mintaj mrozony luzem', a przypadkiem nie 'ziemniaki niemyte 6kg'.. a tak w ogole, to mintay byl dziewczyna, ale kazdy uwazal go za chopa:)] spedzil u mnie 1.5 roku [dostalam go doroslego] i zmarl w lipcu tego roku, gdy byly te upaly.. robilam co moglam, ale nie udalo mi sie pomoc mu przetrwac ten gorac..
mam nadzieje, ze jego zycie bylo szczesliwe, ze zapewnilam mu wszystko, czego jego wielka dusza ukryta w malutkim cialku mogla zapragnac. sadzac po tym, ze chodzil za mna przy nodze jak pies, przybiegal na kazde zawolanie i w ogole radowal serca wszystkich, ktorzy go poznali, mozna chyba powiedziec, ze czul sie u mnie calkiem niezle.. i jeszcze jedno.. do konca swojego chomiczego zycia nikogo nie ugryzl.
w pazdzierniku wrocilam do zgory, zeby zaczac ostatni rok [i hope so!] nauki na tym wspanialym[:|] uniwerku i zupelnie nie mialam w planach [znowu] opiekowania sie zadnym stworem [wspollokatorka zza sciany mi wystarczy:)]. jednak stalo sie inaczej.. i tu dochodzimy do historii baby [teraz wreszcie zrozumiecie dlaczego tytul tego tematu jest taki, a nie inny]..
mam kolege.. kolega ma matke [do ktorej czuje ja osobiscie gleboka antypatie.. jeden z powodow dlaczego bedzie zaraz wyjasniony.. a jeszcze troche innych przyczyn mojego uczucia tez jest], ktora zgodzila sie na szczurka. kolega kupil osprzet i wybral sie na poszukiwanie potwora po sklepach zoo [z.o.o raczej.. z ograniczona odpowiedzialnoscia]. uradowany przyniosl do domu swej rodzicielki mloda szczurke..
sek w tym, ze dziewuszka okazala sie byc kinder-niespodzianka i po niedlugim czasie zamiast jednego, w klatce bylo szczurkow 13.. jak wiadomo, 13 jest pechowa liczba.. a juz szczegolnie dla tych szczurkow.. matka kolegi wpadla w szal.. on sam obiecywal, ze porozdaje szczurasy, ze pozbedzie sie ich z domu, ze zostanie tylko ta pierwsza dziewuszka. niestety, nie zdarzyl. okazalo sie, ze kochana mamusia ktoregos dnia wsypala do miseczki z karma trutke. kumplowi udalo sie uratowac tylko dwa mlode szczurki, z czego 1 musial miec kontakt z trutka, bo jeszcze tego samego dnia rozstal sie z zyciem..
wiedzac, ze obecnie nie posiadam zwierzynca 'na chacie', zadzwonil do mnie.. no i co ja moglam zrobic? wsiadlam w karete [ekhm..taxi] i pojechalam po te mala 4-tygodniowa ksiezniczke. klatka po 'wesolej gromadce'[wyparzona nastepnie przeze mnie- przy czym sama tez sie 'wyparzylam.. ojojoj..-bo nie wiadlomo, czy ta cholerna trutka jakos sie jeszcze nie ostala] zostala mi wreczona [uff.. i cale szczescie, bo polski student, to biedny student], baba wsadzona do transporterka i hajda do nowego domku;].
baba jest u mnie od poczatku pazdziernika. jest przeuroczym, najwspanialszym na swiecie stworzonkiem. ma tyle energii, radosci zycia, ze wole nie myslec o tym, co by bylo, gdyby tez sie do tej trutki dorwala. swiat by nie mial tych kolorow, ktorymi obdarza go to wspaniale stworzonko.
babsztyl ma swoj charakterek. raz jest zadziornym urwisem, ale gdy widzi, ze przesadza i zaczynam na nia fukac, przeistacza sie w najslodszego przytulanca. praktycznie caly dzien jest poza klatka [chyba ze mam zajecia- ale na ostatnim roku za duzo ich nie ma:P- albo wychodze gdzies na pare godzin], ale nawet jak musze ja zamknac, nie robi z tego wielkich awantur [widocznie stwierdzila, ze jest 'czas biegania' i 'czas klatki' i juz].
co jest jeszcze warte wspomnienia, babolec 'uratowil' moja flat mate, ktora panicznie bala sie ogoniastych. teraz martha sluzy za wybieg [a moze 'catwalk'?:P]- byle tylko nie zblizala sie do twarzy;)
na tym konczy sie dotychczasowa historia babuli [zwanej tez czasem czase bubbles:P], ale to nie koniec tego tematu;] mam nadzieje, ze bedzie sie ciaaagnal i ciaaagnal przez dlugi czas [i bedziecie mogli w nim przeczytac 'nowinki z zycia gwiazdy'].. a jak na razie koncze.. i sle wyrazy uznania wszystkim, ktorzy przebrneli przez te moje wypociny [mam kaca- musze pisac:P]