[Skierniewice] Harry z interwencji
: śr cze 06, 2007 8:10 pm
Nie zdążyłam się nim nacieszyć...
To była miłość od pierwszego wejrzenia, weszłam do szczurzego pokoju na SGGW i zobaczyłam go: nastroszony kapeć z obgryzionymi uszami. Facet po przejściach.
Był zarezerwowany dla Anashara, którego dwa ogony brałam do Krakowa, a dwa dla siebie. W ostatniej chwili Anashar napisał, że zgadza się na zamianę. Jak ja się cieszyłam.
W domu Harry nastroszył się jeszcze bardziej. Jak on wyglądał... Wytrzeszczał gały, wystawiał żółte zębiska i udawał, że mnie capnie, a ja widziałam po tych uszach, że walczyć to to nie umie za bardzo.
Oswajaliśmy się. Harry na rękach nieruchomiał, a potem nauczył się siedzieć mi na ramieniu, przytulać do szyi i mogłam pisać na komputerze do woli. Mówiłam do niego dużo, aż sunia była zazdrosna. Na podłodze w łazience nie ruszał się z miejsca ze strachu, a jak wyciągałam rękę, to zgrzytał zębami. Już przychodził do ręki, dał się dotknąć, pogłaskać, nie zwiewał.
Wróciłam do domu z pracy, do szczurków idę a Harry smętny, chłodny, tak w połowie normalnych cyklów życiowych. Przeraziłam się trochę, pobiegłam do wetki. Okazało się, że pęcherz pełen, niedrożny układ moczowy, nic się nie dało wycisnąć z niego. Dodatkowo dużo ropy pod napletkiem, aż śmierdziało, choć taki malutki przecież. Cewnikowanie się nie udało (za krótki sprzęt, a ten dłuższy był za gruby). Harry dostał antybiotyk i coś rozkurczliwego i został u pani doktor na noc.
Harry umarł dziś. Przed trzecią lecznicą w Warszawie, gdzie szukałam pomocy. Nawet podjęto reanimację, adrenalinę w serce i masaż i sztuczne oddychanie (czym mnie ujęli). Zatrucie organizmu było za duże, poszło na układ nerwowy. Na szczęście, dostał lek przeciwbólowy na SGGW, więc nie cierpiał. To był duży kamień nerkowy, który zatkał cewkę. Jest mi tak bardzo, bardzo przykro.
Lucek przeżył tą śmierć, bo przy niej był, martwię się, jak sobie poradzi.
Jak już wybeczę wszystko, weźmiemy kolejne ogony z interwencji.
Dla Lucka i dla siebie. Takie małe zwierzątko, a tak duży żal.
To była miłość od pierwszego wejrzenia, weszłam do szczurzego pokoju na SGGW i zobaczyłam go: nastroszony kapeć z obgryzionymi uszami. Facet po przejściach.
Był zarezerwowany dla Anashara, którego dwa ogony brałam do Krakowa, a dwa dla siebie. W ostatniej chwili Anashar napisał, że zgadza się na zamianę. Jak ja się cieszyłam.
W domu Harry nastroszył się jeszcze bardziej. Jak on wyglądał... Wytrzeszczał gały, wystawiał żółte zębiska i udawał, że mnie capnie, a ja widziałam po tych uszach, że walczyć to to nie umie za bardzo.
Oswajaliśmy się. Harry na rękach nieruchomiał, a potem nauczył się siedzieć mi na ramieniu, przytulać do szyi i mogłam pisać na komputerze do woli. Mówiłam do niego dużo, aż sunia była zazdrosna. Na podłodze w łazience nie ruszał się z miejsca ze strachu, a jak wyciągałam rękę, to zgrzytał zębami. Już przychodził do ręki, dał się dotknąć, pogłaskać, nie zwiewał.
Wróciłam do domu z pracy, do szczurków idę a Harry smętny, chłodny, tak w połowie normalnych cyklów życiowych. Przeraziłam się trochę, pobiegłam do wetki. Okazało się, że pęcherz pełen, niedrożny układ moczowy, nic się nie dało wycisnąć z niego. Dodatkowo dużo ropy pod napletkiem, aż śmierdziało, choć taki malutki przecież. Cewnikowanie się nie udało (za krótki sprzęt, a ten dłuższy był za gruby). Harry dostał antybiotyk i coś rozkurczliwego i został u pani doktor na noc.
Harry umarł dziś. Przed trzecią lecznicą w Warszawie, gdzie szukałam pomocy. Nawet podjęto reanimację, adrenalinę w serce i masaż i sztuczne oddychanie (czym mnie ujęli). Zatrucie organizmu było za duże, poszło na układ nerwowy. Na szczęście, dostał lek przeciwbólowy na SGGW, więc nie cierpiał. To był duży kamień nerkowy, który zatkał cewkę. Jest mi tak bardzo, bardzo przykro.
Lucek przeżył tą śmierć, bo przy niej był, martwię się, jak sobie poradzi.
Jak już wybeczę wszystko, weźmiemy kolejne ogony z interwencji.
Dla Lucka i dla siebie. Takie małe zwierzątko, a tak duży żal.