Moje dziewuchy :)
: ndz lis 22, 2009 12:44 am
Halo halo 
Nazywam się Dagmara, mieszkam i studiuję w Poznaniu.
Forum podczytywałam już od dawna, zarejestrowałam się w czerwcu, ale jak dotąd nie założyłam wątku moim dziewczynom. Myślę sobie, że może w końcu czas:) Zacznę może od początków mojej przygody ze szczurami.
A zacząć należy od tego, że zawsze towarzyszyły mi w domu zwierzęta - nie tylko pies czy kot, ale również małe zwierzątka 'klatkowe'. Moje świadome posiadanie małych zwierząt zaczęło się w 1996 r od króliczki angory. gdy miałam jedenaście lat. Od tamtego czasu miałam również szynszyle, świnki morskie, chomiki, myszoskoczki, szynszylę, żółwie wodne, inne króliki. Nie myślcie jednak o mnie źle, sądze że nie byłam jednak jednym z tych nieodpowiedzialnych dzieciaków. które zwierzęta traktują jak zabawki. Wszystkimi zwierzątkami zajmowałam się całkowicie sama, jako że moja mama, chociaż niektóre z tych zwierzaków bardzo lubiła, nie ma serca do zajmowania się takimi zwierzętami. Jedne z nich odchodziły szybko, inne żyły długo. Niektóre musiałam z róznych powodów oddać (nie uniknęłam też błędu trzymania samca i samiczki myszoskoczka razem w akwarium, w związku z czym zaczęły mnożyć się jak szalone - gdy to do nas dotarło, rozdzieliliśmy je, a w końcu znalazły nowy dom). Gdy tragicznie, na moich rękach, zmarła moja szynszyla, a jakiś czas później w wyniku choroby mój ostatni, ukochany i bardzo mądry królik, postanowiłam, że nie chcę już więcej małych zwierząt. Był to rok 2001 lub 2002. Muszę jednak zaznaczyć, ze nigdy nie myślałam o posiadaniu szczura...
..a jest to ważne, bo od 2004 wiedziałam już, ze jesli jakieś zwierzątko, to tylko szczur, koniecznie samiec, którego nazwałabym Sid. Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale było, pozostając raczej w sferze niespełnionych marzeń czy odległych planów.
Bezimienna szczurka
W listopadzie 2006 zaczęłam myśleć o szczurze znowu, tym razem na poważnie. W końcu postanowiliśmy z chłopakiem sprowadzić jednego na nasze studenckie już wtedy mieszkanie. Oczywiście miał być to samiec. Oczywiście nie wiedziałam wtedy jeszcze o forum, nie wiedziałam ze szczury cierpią w samotności i ze nie powinno się ich brać z zoologika. Jak sie można domyślić, w związku z tym zaczęłam 'nieprzepisowo': po szczura udaliśmy się do sklepu zoologicznego w Poznaniu na Zeylanda (nie polecam!), wybraliśmy małego kapturka, który miał być chłopcem, a okazał się dziewczynką, której na dodatek nie zapewniliśmy towarzyszki. Szczurka, która pozostała bezimienna, była strachliwa i jednak niezbyt oswojona; mimo to, stała się naszym kochanym zwierzątkiem. Dziś wiem, że popełniliśmy w stosunku do niej przynajmniej dwa błędy: nie zapewnialiśmy jej wystarczającej ilości wybiegów, i nie sprawdziliśmy od razu, czy nie jest nosicielem pasożytów. Szczurka przeżyła z nami przeprowadzkę do nowego mieszkania i dostała większą klatkę. Niestety, ta historia nie skończyła się różowo. Około rok po pojawieniu się u nas, szczurka zaczęła dosłownie "marnieć w oczach" - wychudła, mimo ze jadła normalnie, na jej nosku pojawiła się porfiryna, którą ona praktycznie nieustannie kichała (do dziś mam na ścianie krwawe kropki w miejscu, gdzie stała jej klatka). Jako że podczytywałam już wtedy forum, wiedziałam o mykoplazmozie. W końcu, zauważyłam u niej w futrze dużą ilość czarnych robaczków - i wtedy zapadła decyzja o wizycie u weta, krótko przed przerwą świąteczną w grudniu 2007. Weterynarz powiedział, że jest to najpewniej wyniszczenie organizmu pasożytami, dał cos na odrobaczenie dopyszcznie i dodatkowo coś na futro, plus zastrzyk wzmacniający. Dodatkowe porcje leków dostałam do podawania w domu. Niestety, juz nie zdążyłam ich podać.. gdy przyjechałam ze szczurą do rodzinnego domu na święta, jej stan zaczął się gwałtownie pogarszać. Przestała jeść, ruszać się, wciąż siedziała w jednym miejscu w klatce..Wiedzieliśmy, ze jest zle, nie zdążyliśmy jednak już pojechać do lekarza. Szczura odeszła w nocy 23 grudnia 2007, pochowaliśmy ją w moim ogrodzie. Płakałam cały ranek.. znów postanawiając, że już żadnych zwierząt, bo zbyt boli, gdy odchodzą...
Po mojej pierwszej szczurce zostało mi jedno zdjęcie, które uchowało się w internecie:

Jak można się jednak domyślić, swego postanowienia o nieposiadaniu już szczurów nie dotrzymałam:)
W następnym poście opiszę, skąd wzięły się u mnie te oto panienki:

A tymczasem zmykam, jako że zdążyłam tu już wysmarować niezłe opowiadanie, a to dopiero początek.

Nazywam się Dagmara, mieszkam i studiuję w Poznaniu.
Forum podczytywałam już od dawna, zarejestrowałam się w czerwcu, ale jak dotąd nie założyłam wątku moim dziewczynom. Myślę sobie, że może w końcu czas:) Zacznę może od początków mojej przygody ze szczurami.
A zacząć należy od tego, że zawsze towarzyszyły mi w domu zwierzęta - nie tylko pies czy kot, ale również małe zwierzątka 'klatkowe'. Moje świadome posiadanie małych zwierząt zaczęło się w 1996 r od króliczki angory. gdy miałam jedenaście lat. Od tamtego czasu miałam również szynszyle, świnki morskie, chomiki, myszoskoczki, szynszylę, żółwie wodne, inne króliki. Nie myślcie jednak o mnie źle, sądze że nie byłam jednak jednym z tych nieodpowiedzialnych dzieciaków. które zwierzęta traktują jak zabawki. Wszystkimi zwierzątkami zajmowałam się całkowicie sama, jako że moja mama, chociaż niektóre z tych zwierzaków bardzo lubiła, nie ma serca do zajmowania się takimi zwierzętami. Jedne z nich odchodziły szybko, inne żyły długo. Niektóre musiałam z róznych powodów oddać (nie uniknęłam też błędu trzymania samca i samiczki myszoskoczka razem w akwarium, w związku z czym zaczęły mnożyć się jak szalone - gdy to do nas dotarło, rozdzieliliśmy je, a w końcu znalazły nowy dom). Gdy tragicznie, na moich rękach, zmarła moja szynszyla, a jakiś czas później w wyniku choroby mój ostatni, ukochany i bardzo mądry królik, postanowiłam, że nie chcę już więcej małych zwierząt. Był to rok 2001 lub 2002. Muszę jednak zaznaczyć, ze nigdy nie myślałam o posiadaniu szczura...
..a jest to ważne, bo od 2004 wiedziałam już, ze jesli jakieś zwierzątko, to tylko szczur, koniecznie samiec, którego nazwałabym Sid. Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale było, pozostając raczej w sferze niespełnionych marzeń czy odległych planów.
Bezimienna szczurka
W listopadzie 2006 zaczęłam myśleć o szczurze znowu, tym razem na poważnie. W końcu postanowiliśmy z chłopakiem sprowadzić jednego na nasze studenckie już wtedy mieszkanie. Oczywiście miał być to samiec. Oczywiście nie wiedziałam wtedy jeszcze o forum, nie wiedziałam ze szczury cierpią w samotności i ze nie powinno się ich brać z zoologika. Jak sie można domyślić, w związku z tym zaczęłam 'nieprzepisowo': po szczura udaliśmy się do sklepu zoologicznego w Poznaniu na Zeylanda (nie polecam!), wybraliśmy małego kapturka, który miał być chłopcem, a okazał się dziewczynką, której na dodatek nie zapewniliśmy towarzyszki. Szczurka, która pozostała bezimienna, była strachliwa i jednak niezbyt oswojona; mimo to, stała się naszym kochanym zwierzątkiem. Dziś wiem, że popełniliśmy w stosunku do niej przynajmniej dwa błędy: nie zapewnialiśmy jej wystarczającej ilości wybiegów, i nie sprawdziliśmy od razu, czy nie jest nosicielem pasożytów. Szczurka przeżyła z nami przeprowadzkę do nowego mieszkania i dostała większą klatkę. Niestety, ta historia nie skończyła się różowo. Około rok po pojawieniu się u nas, szczurka zaczęła dosłownie "marnieć w oczach" - wychudła, mimo ze jadła normalnie, na jej nosku pojawiła się porfiryna, którą ona praktycznie nieustannie kichała (do dziś mam na ścianie krwawe kropki w miejscu, gdzie stała jej klatka). Jako że podczytywałam już wtedy forum, wiedziałam o mykoplazmozie. W końcu, zauważyłam u niej w futrze dużą ilość czarnych robaczków - i wtedy zapadła decyzja o wizycie u weta, krótko przed przerwą świąteczną w grudniu 2007. Weterynarz powiedział, że jest to najpewniej wyniszczenie organizmu pasożytami, dał cos na odrobaczenie dopyszcznie i dodatkowo coś na futro, plus zastrzyk wzmacniający. Dodatkowe porcje leków dostałam do podawania w domu. Niestety, juz nie zdążyłam ich podać.. gdy przyjechałam ze szczurą do rodzinnego domu na święta, jej stan zaczął się gwałtownie pogarszać. Przestała jeść, ruszać się, wciąż siedziała w jednym miejscu w klatce..Wiedzieliśmy, ze jest zle, nie zdążyliśmy jednak już pojechać do lekarza. Szczura odeszła w nocy 23 grudnia 2007, pochowaliśmy ją w moim ogrodzie. Płakałam cały ranek.. znów postanawiając, że już żadnych zwierząt, bo zbyt boli, gdy odchodzą...
Po mojej pierwszej szczurce zostało mi jedno zdjęcie, które uchowało się w internecie:

Jak można się jednak domyślić, swego postanowienia o nieposiadaniu już szczurów nie dotrzymałam:)
W następnym poście opiszę, skąd wzięły się u mnie te oto panienki:

A tymczasem zmykam, jako że zdążyłam tu już wysmarować niezłe opowiadanie, a to dopiero początek.
