Cudak, czyli niezwykłe stworzenie o zbyt chorym sercu
: wt mar 09, 2010 11:04 pm
Historia Cudaka jest z serii tych, które po latach chętnie opowiada się dzieciom i wnukom. To historia, która sprawiła, że większość znajomych uznało mnie, mamę i mojego ukochanego za nieuleczalnych wariatów. Zaczęło się pewnego zimnego listopadowego popołudnia 2008 od telefonu mamy: - Czy Łaciaty jest w domu?! Na moje: "tak, oczywiście, śpi sobie po trzecim śniadaniu", mama stwierdziła, że w takim razie niedaleko mojego domu właśnie wije gniazdo pod krzakiem Łaciaty nr 2. Kiedy mama przy nim stanęła, zaraz znalazło się też stadko ciekawskich, z czego większość prawiła mądrości w stylu: "trzeba go zabić!", "pewnie jest z tej piwnicy" itd. Cudak w związku z nagłym zainteresowaniem jego osobą porzucił budowę legowiska z suchych liści, rozejrzał się po gapiach i najwidoczniej zrozumiał, u kogo ma największe szanse, bo wnet znalazł się u mamy na bucie, stanął na dwóch łapach i zdawał się mówić: - No weź mnie! Przecież ja tu marznę! Kilka minut później niosłam go w pudełku do domu. Na szczęście miałam wolną klatkę po odrośniętych Łaciatym i Niebieskim. Z uwagi na uliczne pochodzenie musiał odbyć kwarantannę wykluczającą wściekliznę, a potem natychmiast zabrał się za zdobywanie naszych serc.
Od początku był bardzo oswojony i zastanawialiśmy się, skąd się wziął na zewnątrz. Obstawialiśmy dziecko, które wyszło na dwór pokazać go kolegom, ucieczkę z parterowego parapetu lub coś podobnego. Nie chcieliśmy brać pod uwagę wersji, że ktoś go porzucił. Zastanawialiśmy się przez chwilę, czy nie wystawić gdzieś ogłoszenia o jego znalezieniu, ale mój narzeczony natychmiast zaprotestował, twierdząc, że skoro ktoś nie potrafił go upilnować i odpowiednio się nim zaopiekować, nie zasługuje na to, żeby go mieć z powrotem. Nawet nie wiecie, jaka jestem mu teraz wdzięczna za te słowa i stanowczość.
Cudak okazał się największym pieszczochem, jakiego widział świat. Nie udało nam się zbratać go z osieroconym Łaciatym (po kilku próbach krwawa dziura w brzuchu Łaciatego przeważyła), więc mieszkali do wczoraj samotnie, ale klatka w klatkę. Cudak zamiast szczurzego stada miał nasze, ludzkie, i bardzo nas pokochał. To jedyne nasze stworzenie, któremu dało się robić wszystko, poddawał się z pełną ufnością. Reagował na mój głos, zawsze chętnie wychodził z klatki i nastawiał łebek do pieszczenia. To z nim na kolanach mogłam przesiedzieć cały wieczór, to on zasypiał słodko i przymykał oczy od miziania.
Pod koniec życia leczyliśmy go z wszy, co na pewno go osłabiło, a przy okazji odwiedzin weterynarza właśnie w tym celu okazało się, że Cudaczny ma powiększone serce. Przez tydzień brał leki, chętnie jadł i pił, ale wczoraj wieczorem nagle nastąpił kryzys. Z uwagi na niemożność zobaczenia się ze specjalistą od gryzoni, przeczekaliśmy do rana. Dziś ruszyłam z nim do polecanej przez Was pani doktor, która próbowała go uratować, ale niestety serduszko nie wytrzymało obciążenia. Z powodu niewydolności serca doszła woda w płucach, steryd oraz dwa inne zastrzyki i natlenowanie nie dały żadnych rezultatów, więc wspólnie zdecydowaliśmy o zakończeniu cierpienia Cudaczka.
Nie wiem, jakie miał życie, zanim wszedł na buta mojej mamy, ale wiem, że każdy późniejszy dzień był dla niego szczęśliwy. Był bardzo wesołym i przyjacielskim stworzeniem, a my nigdy go nie zapomnimy. Mimo że wszystkie swoje dzieci powinno się traktować jednakowo, nie jest tajemnicą, że Cudak był moim pupilkiem. Tym trudniej było mi się z nim pożegnać.
Kochanie, dziękuję Ci za wspólne 16 miesięcy. To była wspaniała przygoda.
Od początku był bardzo oswojony i zastanawialiśmy się, skąd się wziął na zewnątrz. Obstawialiśmy dziecko, które wyszło na dwór pokazać go kolegom, ucieczkę z parterowego parapetu lub coś podobnego. Nie chcieliśmy brać pod uwagę wersji, że ktoś go porzucił. Zastanawialiśmy się przez chwilę, czy nie wystawić gdzieś ogłoszenia o jego znalezieniu, ale mój narzeczony natychmiast zaprotestował, twierdząc, że skoro ktoś nie potrafił go upilnować i odpowiednio się nim zaopiekować, nie zasługuje na to, żeby go mieć z powrotem. Nawet nie wiecie, jaka jestem mu teraz wdzięczna za te słowa i stanowczość.
Cudak okazał się największym pieszczochem, jakiego widział świat. Nie udało nam się zbratać go z osieroconym Łaciatym (po kilku próbach krwawa dziura w brzuchu Łaciatego przeważyła), więc mieszkali do wczoraj samotnie, ale klatka w klatkę. Cudak zamiast szczurzego stada miał nasze, ludzkie, i bardzo nas pokochał. To jedyne nasze stworzenie, któremu dało się robić wszystko, poddawał się z pełną ufnością. Reagował na mój głos, zawsze chętnie wychodził z klatki i nastawiał łebek do pieszczenia. To z nim na kolanach mogłam przesiedzieć cały wieczór, to on zasypiał słodko i przymykał oczy od miziania.
Pod koniec życia leczyliśmy go z wszy, co na pewno go osłabiło, a przy okazji odwiedzin weterynarza właśnie w tym celu okazało się, że Cudaczny ma powiększone serce. Przez tydzień brał leki, chętnie jadł i pił, ale wczoraj wieczorem nagle nastąpił kryzys. Z uwagi na niemożność zobaczenia się ze specjalistą od gryzoni, przeczekaliśmy do rana. Dziś ruszyłam z nim do polecanej przez Was pani doktor, która próbowała go uratować, ale niestety serduszko nie wytrzymało obciążenia. Z powodu niewydolności serca doszła woda w płucach, steryd oraz dwa inne zastrzyki i natlenowanie nie dały żadnych rezultatów, więc wspólnie zdecydowaliśmy o zakończeniu cierpienia Cudaczka.
Nie wiem, jakie miał życie, zanim wszedł na buta mojej mamy, ale wiem, że każdy późniejszy dzień był dla niego szczęśliwy. Był bardzo wesołym i przyjacielskim stworzeniem, a my nigdy go nie zapomnimy. Mimo że wszystkie swoje dzieci powinno się traktować jednakowo, nie jest tajemnicą, że Cudak był moim pupilkiem. Tym trudniej było mi się z nim pożegnać.
Kochanie, dziękuję Ci za wspólne 16 miesięcy. To była wspaniała przygoda.