Kiwi, zawsze będę mieć Cię na sumieniu : (
: śr maja 26, 2010 10:24 am
Witam,
Chcę napisać o czymś, co stało się 5 dni temu.
Nie wiem dlaczego to robię, głupia, zawsze smutek chowam dla siebie....
Tym razem nie mogę sobie z tym poradzić, ponieważ kocham zwierzęta, nigdy nie pogodzę się z tym, że jestem winna śmierci jednego z nich : (
Wybrałam to forum, bo masa tu prawdziwych miłośników szczurków, którzy będą pewnie pełni pogardy, a ja właśnie na to zasługuje.
Pół roku temu wzięłam do domu dwie przecudne siostrzyczki, jedną czarnule i drugą husky, z charakterystyczną krzywą białą, wąską kreseczką na pyszczku. Jak się okazało, czarnula zawsze była zdystansowana, wolała pójść własną drogą, a ta druga "Kiwi" była niezwykle cudownym, przyjaznym, inteligentnym, zaradnym i uroczym stworzeniem, że tym bardziej ciężko pogodzić mi się z tym, co się stało. Na pewno jak na szczurka miała niezwykły charakter, trochę jak człowiek, bardzo sprytna, mądra i bardzo do mnie przywiązana : ( Widać było jakim zaufaniem mnie darzy...jest mi teraz trudno żyć z myślą, że je zawiodłam.
W tej całej jej wewnętrznej sile i inteligencji kryła się taka nieokreślona delikatność, była taka szczuplutka, krucha z niewinnym zupełnie pyszczkiem. To ona dominowała w klatce, przy niej czarna czuła się bezpieczna, były bardzo do siebie przywiązane. Prawie nie było kłótni, była za to masa pieszczot i przytulasów ; ) Jedna bez drugiej nie istniała. Były jak dwie połówki jednego owocu.
Dziś na jedną muszę patrzeć z żalem, że odebrałam jej największy skarb...
Oprócz szczurków mam w domu psa i kota.
Suczka, zupełnie jak dziecko łagodna i dobroduszna, szczurki zawsze po niej łaziły, czasem ją zaczepiały o ona tylko robiła zdziwioną minkę, a jedyne co potrafiła to obdarzyć je mokrym buziakiem.
Kot...wszystko przez to, że go nie doceniałam. Wydawał mi się nie zdolny do złapania szczura...taka ciamajda. Co prawda obserwował je z zainteresowaniem ale bał się raczej podejść bliżej. Cóż, uśpił moją czujność na tyle, że zapomniałam o kocim instynkcie. Oba szczurki jak co dzień puściłam po łóżku (mimo najszczerszych starań, nie chciały nigdy z niego złazić), posiedziałam trochę z nimi, Kiwi potulnie siedziała mi we wgłębieniu puchatego szlafroka, co uwielbiała. Dałam jej kilka rodzynek i głaszcząc ją patrzyłam jak wcina. Druga szczurka biegała jak szalona w te i nazad, przychodząc co jakiś czas po rodzynkę.
I teraz jest moment w którym popełniłam niewybaczalny błąd.
Wyszłam na chwilę z pokoju do łazienki, wróciłam i odwrócona tyłem do łóżka zaczęłam składać rzeczy.
Nie zauważyłam, że podczas mojej nieobecności kot zakradł się na drugą stronę łóżka i szykował atak.
To był ułamek sekundy, usłyszałam przerażający pisk, odwróciłam się jak oparzona i zobaczyłam kota na łóżku odwróconego do mnie tyłem. Rzuciłam się w jego stronę, uciekł natychmiast a ja nie wiedziałam co się stało.
Zobaczyłam, że oba szczurki siedzą niedaleko siebie i patrzą wystraszone. Odetchnęłam z ulgą, wyglądało na to, że żadnemu nic się nie stało.
Wzięłam czarną, obejrzałam, była wystraszona ale nic jej nie dolegało, nadeszła kolej na Kiwulę. Wystarczyło, że podniosłam ją i już wtedy wiedziałam, że coś nie gra, była zupełnie bezwładna. Położyłam ją z powrotem na łóżku i zobaczyłam, że ona nie chodzi a czołga się... Nie wiedziałam co mam robić, wpadłam w panikę, wzięłam ją w jej ulubione miejsce w szlafroku, drugą szczurę chowając do klatki. Kiwi leżała z półprzymkniętymi powiekami, patrząc na mnie bezradnie, była bez życia, już wtedy wiedziałam, że to koniec. Łzy napłynęły mi do oczu i głaskałam ją tylko, sprawdzając jej serduszko, tylko po tym mogłam poznać czy jeszcze żyje. Te pięć minut byłą torturą, nie mogłam znieść myśli, że nic nie mogę dla niej zrobić i, że tak bezmyślnie postąpiłam, odbierając życie tak wspaniałemu stworzeniu, które zasługiwało by żyć długo i szczęśliwie...: (
Po 5 minutach 3 razy drgnęła gwałtownie i odeszła na zawsze...trzymałam ją jeszcze długo, bojąc się wyjąć ją z szlafroka...
W końcu musiałam to zrobić, więc wzięłam ją delikatnie, ale okazało się, że zagryzła zęby na szlafroku i musiałam "ją oderwać", to był moment, w którym straciłam już całkiem panowanie nad sobą.
Od tamtego czasu nie mogę sobie ze sobą poradzić, wszyscy mi mówią, że jestem przewrażliwiona ale nie mogę pogodzić się z myślą, że to przez mój brak odpowiedzialności, jakieś stworzenie musiało pożegnać się z życiem...
Napisałam to nie tylko, by się wygadać, ale też dla jej pamięci.
Żegnaj Kiwuś : (
Chcę napisać o czymś, co stało się 5 dni temu.
Nie wiem dlaczego to robię, głupia, zawsze smutek chowam dla siebie....
Tym razem nie mogę sobie z tym poradzić, ponieważ kocham zwierzęta, nigdy nie pogodzę się z tym, że jestem winna śmierci jednego z nich : (
Wybrałam to forum, bo masa tu prawdziwych miłośników szczurków, którzy będą pewnie pełni pogardy, a ja właśnie na to zasługuje.
Pół roku temu wzięłam do domu dwie przecudne siostrzyczki, jedną czarnule i drugą husky, z charakterystyczną krzywą białą, wąską kreseczką na pyszczku. Jak się okazało, czarnula zawsze była zdystansowana, wolała pójść własną drogą, a ta druga "Kiwi" była niezwykle cudownym, przyjaznym, inteligentnym, zaradnym i uroczym stworzeniem, że tym bardziej ciężko pogodzić mi się z tym, co się stało. Na pewno jak na szczurka miała niezwykły charakter, trochę jak człowiek, bardzo sprytna, mądra i bardzo do mnie przywiązana : ( Widać było jakim zaufaniem mnie darzy...jest mi teraz trudno żyć z myślą, że je zawiodłam.
W tej całej jej wewnętrznej sile i inteligencji kryła się taka nieokreślona delikatność, była taka szczuplutka, krucha z niewinnym zupełnie pyszczkiem. To ona dominowała w klatce, przy niej czarna czuła się bezpieczna, były bardzo do siebie przywiązane. Prawie nie było kłótni, była za to masa pieszczot i przytulasów ; ) Jedna bez drugiej nie istniała. Były jak dwie połówki jednego owocu.
Dziś na jedną muszę patrzeć z żalem, że odebrałam jej największy skarb...
Oprócz szczurków mam w domu psa i kota.
Suczka, zupełnie jak dziecko łagodna i dobroduszna, szczurki zawsze po niej łaziły, czasem ją zaczepiały o ona tylko robiła zdziwioną minkę, a jedyne co potrafiła to obdarzyć je mokrym buziakiem.
Kot...wszystko przez to, że go nie doceniałam. Wydawał mi się nie zdolny do złapania szczura...taka ciamajda. Co prawda obserwował je z zainteresowaniem ale bał się raczej podejść bliżej. Cóż, uśpił moją czujność na tyle, że zapomniałam o kocim instynkcie. Oba szczurki jak co dzień puściłam po łóżku (mimo najszczerszych starań, nie chciały nigdy z niego złazić), posiedziałam trochę z nimi, Kiwi potulnie siedziała mi we wgłębieniu puchatego szlafroka, co uwielbiała. Dałam jej kilka rodzynek i głaszcząc ją patrzyłam jak wcina. Druga szczurka biegała jak szalona w te i nazad, przychodząc co jakiś czas po rodzynkę.
I teraz jest moment w którym popełniłam niewybaczalny błąd.
Wyszłam na chwilę z pokoju do łazienki, wróciłam i odwrócona tyłem do łóżka zaczęłam składać rzeczy.
Nie zauważyłam, że podczas mojej nieobecności kot zakradł się na drugą stronę łóżka i szykował atak.
To był ułamek sekundy, usłyszałam przerażający pisk, odwróciłam się jak oparzona i zobaczyłam kota na łóżku odwróconego do mnie tyłem. Rzuciłam się w jego stronę, uciekł natychmiast a ja nie wiedziałam co się stało.
Zobaczyłam, że oba szczurki siedzą niedaleko siebie i patrzą wystraszone. Odetchnęłam z ulgą, wyglądało na to, że żadnemu nic się nie stało.
Wzięłam czarną, obejrzałam, była wystraszona ale nic jej nie dolegało, nadeszła kolej na Kiwulę. Wystarczyło, że podniosłam ją i już wtedy wiedziałam, że coś nie gra, była zupełnie bezwładna. Położyłam ją z powrotem na łóżku i zobaczyłam, że ona nie chodzi a czołga się... Nie wiedziałam co mam robić, wpadłam w panikę, wzięłam ją w jej ulubione miejsce w szlafroku, drugą szczurę chowając do klatki. Kiwi leżała z półprzymkniętymi powiekami, patrząc na mnie bezradnie, była bez życia, już wtedy wiedziałam, że to koniec. Łzy napłynęły mi do oczu i głaskałam ją tylko, sprawdzając jej serduszko, tylko po tym mogłam poznać czy jeszcze żyje. Te pięć minut byłą torturą, nie mogłam znieść myśli, że nic nie mogę dla niej zrobić i, że tak bezmyślnie postąpiłam, odbierając życie tak wspaniałemu stworzeniu, które zasługiwało by żyć długo i szczęśliwie...: (
Po 5 minutach 3 razy drgnęła gwałtownie i odeszła na zawsze...trzymałam ją jeszcze długo, bojąc się wyjąć ją z szlafroka...
W końcu musiałam to zrobić, więc wzięłam ją delikatnie, ale okazało się, że zagryzła zęby na szlafroku i musiałam "ją oderwać", to był moment, w którym straciłam już całkiem panowanie nad sobą.
Od tamtego czasu nie mogę sobie ze sobą poradzić, wszyscy mi mówią, że jestem przewrażliwiona ale nie mogę pogodzić się z myślą, że to przez mój brak odpowiedzialności, jakieś stworzenie musiało pożegnać się z życiem...
Napisałam to nie tylko, by się wygadać, ale też dla jej pamięci.
Żegnaj Kiwuś : (