Paszczurek
: śr lis 17, 2010 12:50 am

Strasznie jest ciężko, gdy trzeba pożegnać przyjaciela...
Paszczurek mieszkał u mnie ponad dwa lata. Przez półtora roku miał problemy ze zdrowiem.
Dziwne zapalenie ucha (chociaż do końca nie jestem pewna czy to właściwa diagnoza), które cały czas nawracało. Brzydka wydzielina, czyszczenie uszka, zastrzyki, antybiotyki, krople... I tak praktycznie cały czas, bez większej poprawy.
Wróciłam do domu dość późno. Paszczur był osowiały. Dostał antybiotyk, ale nie bardzo chciał go jeść. Wyczyściłam mu uszko i nastawiłam budzik, żeby z samego rana pójść z nim do weterynarza. Koło 02:00 w nocy słyszałam jeszcze jak zapiszczał.
Gdy wstałam rano, wiedziałam już, że nie będzie dobrze. Paszczurek leżał praktycznie bez ruchu, widziałam tylko jak oddycha.
Nie był w stanie utrzymać się na własnych łapkach. Trzymałam go na kolanach, głaskałam... I płakałam...
Do gabinetu weszłam, jak tylko go otworzyli. Pani doktor podała mu zastrzyk. Niewiele do mnie dotarło, poza tym, że zadziała tak, jak 'głupi jaś'.
Później trzymałam go na rękach i nie mogłam nawet pogłaskać. Ale wyglądało jakby przestawał czuć ból.
Potem musiałam go położyć na stole. Jak już leżał, ostatkiem sił jeszcze się ruszył. A później, po dłuższej chwili, jeszcze raz.
Pani doktor go osłuchała, zrobiła mu drugi zastrzyk 'głupiego jasia' i powiedziała: "Chyba lepiej mu było, gdy go pani trzymała na rękach...".
Po tym tekście już nie wytrzymałam, musiałam na chwilę wyjść. W środku został mój ojciec.
Gdy wróciłam, moje maleństwo dostało już zastrzyk w serduszko. A ja musiałam czekać, aż ono przestanie bić.
Po kilku minutach pani doktor stwierdziła, że ustały ruchy oddechowe. Osłuchała go jeszcze raz i powiedziała: "Jeszcze walczy, serduszko bije. Widać jak bardzo chciałby żyć".
Kolejne minuty, stetoskop...
"Już..."
