Aż się musiałam wtrącić. Weszłam na Forum specjalnie, żeby napisać, ile dobroci spotkało mnie i moją Firminę w MedicaVet. Tak się szczęśliwie złożyło, że to bardzo blisko mojego warszawskiego mieszkania. Przyjmowały nas łącznie trzy lekarki z tej lecznicy. Najpierw doktor Kasia, później jeszcze jedna, a na końcu doktor Rzepka we własnej osobie

To prawda z tym zasypianiem, bo Firmula zasnęła przy jej głaskaniu

Ale od początku. Najpierw wyleczyłyśmy wszoły, potem nastąpiło kilka tygodni spokoju, wróciłyśmy do siebie nad morze na wakacje i wyczułam guzka, który rósł i rósł, aż był wielkości małego orzecha włoskiego. Wtedy zaczęłam panikować, pojechałam do weterynarz w Kołobrzegu, która sprawiła, że zaczęłam panikować jeszcze bardziej, wyszłam od niej z płaczem. Powiedziała, że guza trzeba wyciąć, ale że ona tego nie zrobi, bo nie ma narzędzi. Jak zapytałam, czy poleca kogoś w okolicy, to powiedziała, że w Szczecinie. Wyszłyśmy stamtąd z mamą, zatrzymałam się i powiedziałam, że w niedzielę wsiadam w pociąg, żeby w poniedziałek operować Firminę w MedicaVet. Zadzwoniłam tam, byłam natrętna, bo co 10 minut dzwoniłam, żeby w końcu zastać Panią Doktor Rzepkę, aż w końcu sama do mnie oddzwoniła. Opisałam wszystko, powiedziała, że poprzestawia grafik, żeby zrobić zabieg. Rzeczywiście tak było. W poniedziałek o 14:30 zawiozłam szczurzynę, a o 18 zabrałam już do domu po zabiegu. Miała wziewną narkozę, wszystko poszło sprawnie. Okazało się, że miała dwa guzy, a nie jeden, jak to rozpoznała tamta wet i że nie było to wcale takie groźne, jak tamta opisała. Ech... nie mam już siły do wetów w mojej okolicy, którzy chyba tylko na krowach się znają. No, ale historia trwała dalej. Firmina miała mieć kołnierz przez trzy dni. Po trzech dniach <spania, a właściwie niespania z nią w łóżku, żeby się nie zadusiła> zdjęłyśmy kołnierz. Najpierw zachwycone, że Firmina się tak pięknie myje, a potem z przerażeniem patrzące, jak wyrywa sobie szwy do krwi! Szybki telefon do Warszawy i trzeba było jej kołnierz założyć z powrotem, do rozpuszczenia szwów... Ale to oczywiście nie koniec historii. Któregoś dnia Firmina leżała na plecach, z wywalonym gołym, różowym, pooperacyjnym brzuszkiem

i zauważyłam mały guzek, więc oczywiście znowu zaczęłam panikować... Ponieważ miałam jechać po tygodniu na sprawdzenie oczu <miała dodatkowo zapalenie rogówki>, znalazłam w Koszalinie weta (specjalistę chirurga) i pojechałam, również po to, by zapytać o guza. Oczy zdrowe, a guz? "Na pewno chirurg coś zostawił i dlatego urosło na nowo", powiedział tamten wet, bo przecież najlepiej zwalić na kogoś, "trzeba będzie wyciąć, a w ogóle, to po co pani jechała do Warszawy, skoro ja jestem chirurgiem". A jak u pana z narkozą? Wziewna? "No przecież na żywca nie robię, hahaha, normalną, tyle że dostosowaną do niej". No szkoda, bo myślałam, że końską dawkę da. Wyszłam dobita stamtąd, na dodatek wkurzyło mnie, że on strasznie ściskał tego guza. Wieczorem spojrzałam na brzuszek małej, a tam spore zaczerwienienie na wierzchu guza, a na drugi dzień była tam ropa, co oczywiście oznaczało, że nie był to taki guz, jak poprzedni, tylko ropień, czego wet z Koszalina nie rozpoznał. Zadzwoniłam więc znowu do MedicaVet, było przed 22, odebrała dr Kasia. Opisałam całą sprawę, powiedziałam, że nie dam rady wsiąść w pociąg i jechać z nią znowu 9 godzin, więc dostałam wytyczne co do przebijania, przemywania i tak dalej. Na szczęście dziura zrobiła się sama i tylko wycisnęłam ropę (czego lepiej nie będę dokładnie opisywać...). Niepokoiła mnie jednak ta spora dziurka, więc zadzwoniłam znowu do lecznicy. Tym razem pani dr Rzepka poprosiła o zdjęcie na maila, sprawdziła, powiedziała, że wszystko ok, że trzeba przemywać Rivanolem, wodą utlenioną, dawać antybiotyk i Lakcid i wysyłać zdjęcia i dzwonić w razie potrzeby i wątpliwości. Teraz się kurujemy i jest dobrze

Podsumowując, wszystkie lekarki, z którymi mam do czynienia w tej lecznicy są przemiłe, udzielają rad w razie potrzeby, działają na korzyść zwierzątek i polecam je wszystkim w 100%. I wcale nie są takie drogie. Szczególnie biorąc pod uwagę to, że pani dr w Kołobrzegu wzięła ode mnie pieniądze za poradę, z której wynikła tylko moja panika i płacz, a one na każdy mój spanikowany telefon odpowiadają ze spokojem i fachowo. Ze świecą szukać takich weterynarzy, chyba sama się zacznę tam leczyć

Przepraszam za mój elaborat, ale to musiało ujrzeć światło dzienne

I jeśli ma gdzieś przenieść ten post, to proszę mówić. Sama prowadzę inne Forum i nie lubię bałaganu

Pozdrawiamy!
Karolina i Firmina
