U mnie dwa razy były dosyć urocze historie i raz okropna.
Pierwsza:
Przyjechał do nas pod koniec roku zeszłego nasz dzikusek odratowany, jak dobrze pamiętam - do nas dotarł na wieczór jakoś. Pierwszego dnia miał spać w tym, w czym przyjechał, tj. plastikowym wiaderku po meganie, a że sam był tyci, to stwierdziliśmy, że da radę się do rana przemęczyć. W nocy TŻ budzi się, bo coś go po kolanach smyra. Pod kołdrę zerka - mini-dzikus jak nic
![Grin ;D](./images/smilies/grin.gif)
Musiał się samotny poczuć i czym prędzej pobiegł do "tatusia", pudełko po meganie zostało ozdobione wielką, wspaniałą dziurą na górze. Łączyć nie chcieliśmy za gwałtownie, szczególnie, że labik przyjechał w tym samym czasie, toteż na drugi dzień maluch też spał w zastępczym miejscu - średniej wielkości faunaboxie, względnie solidnym rzekłabym, w każdym razie bez dziurek, które można powiększyć - pionowe paseczki robiły za wentylację. Śpimy, TŻ drugą noc z rzędu się budzi - znowu smyrany, znowu przez tego samego zwierza
![Grin ;D](./images/smilies/grin.gif)
Wśród pionowych kreseczek ogromna dziura, fauna do naprawy. Dopiero klatka go zatrzymała
![Wink ;)](./images/smilies/wink.gif)
Ale mieliśmy dużo szczęścia, że to przy nas od razu poczuł się bezpiecznie i tylko tam zwiewał. Jest okropnie zwinny, a wtedy był bardzo mały - każda szpara stała otworem...
Druga:
Koleżanka przyszła do mnie i postanowiła wymiziać, co tam w męskiej klatce znalazła. Dzika wzięła na ręce, jednak musiała mu się nie spodobać, bo młody jak skoczył, tak przepadł w pokoju. Osłuchaliśmy wszystko i zlokalizowaliśmy go - za takim dużym regałem, nie wiem, czy to się meblościanka nie nazywa. W każdym razie nie jakieś sklejki czy inne bajery, prawdziwe drewno, pioruństwo wielkie, ciężkie, zapewne z tyłu jest wspaniała, duża szpara, wszystko poskręcane ze sobą. Poczekamy, zgłodnieje to wyjdzie, a że apetyt ma niezły, nie powinno mu to zająć więcej jak godzinkę czy dwie. Końcem końców, nosa nawet nie wyściubił przez dobę zza mebli. Jak to, dlaczego? Zastanawiałam się tak długo, aż przyuważyłam jego współlokatora, Pedra, niosącego mu za szafę jedzenie i smakołyki - zgadali się, spryciarze...
Za to ta nieprzyjemna:
Wyszliśmy z TŻ do znajomych, mieliśmy w owym czasie jeszcze u siebie tymczaskę, której wśród żywych już nie ma (rak). Ogółem dziewucha wystraszona okropnie, uciekała mi jak mogła, starała się gryźć, a klatkę miała własną, zniszczoną dosyć, drzwiczki na górze luźne, więc je zabezpieczyliśmy - jak się okazało, za słabo. Nasz kastrowany labik z kolei to agresor, na baby cięty okropnie, nie mam w domu jednego szczura, którego by nie ugryzł choć raz, ale dziewczynom obrywało się zawsze gorzej (bo z laskami już się nie widuje). Kiedy wróciliśmy, zauważyłam, że jego klatka była pusta. W pierwszym odruchu zaczęłam się śmiać, bo zepsuł jakoś pręcik na górze, tworząc szparę, ale on grubas jest, a szpara maleńka. Odechciało mi się śmiać, jak zobaczyłam, że klatka tymczaski też była pusta. Labika dosyć szybko złapałam, nieznośnie zadowolonego z siebie. Tymczaskę też znalazłam i schwytałam - całą podziabaną, bez jednego paluszka, wystraszoną nawet bardziej, zarobiłam dziaba na dzień dobry, ale z bólu już wolała do mnie, niż na wolność... To mnie mocno nauczyło klatki bardziej zabezpieczać, bo w swoich głupich niedopatrzeniach, miałam chociaż tyle szczęścia, że uciekinier to kastrat.