Neve ?.01.2010 - 21.11.2011
: pn lis 21, 2011 4:21 pm
Neve - szczurek o wielu imionach - Neviś, Białosz, Winniczek...

Dziś pomogłam jej odejść, by nie cierpiała i by oprócz dobrego życia ofiarować jej jeszcze dobrą śmierć.
Sama nie wiem jak oddać jej hołd - tak szczególnym była stworzeniem. Wciąż zaskakiwała, wniosła pokłady radości do mojego życia jak i do stadka, które dopełniła.
Trafiła do nas w czerwcu 2010 wyciągnięta z laba przez Susurement. Początki były upiorne, bo okazała się dziurkaczem pierwszej klasy. I w zasadzie została nim aż do końca - palce należało ukrywać, bo groziła im krwawa jatka.

Nauczyła mnie cierpliwości i bezinteresownej miłości, którą obdarzyłam ją nie wierząc zbytnio w to, że jej złośliwy charakterek się zmieni. Nigdy nie przypuszczałam jak wiele dostanę w zamian - wiosną tego roku ze zdziwieniem odkryłam, że to najwierniejsze, najukochańsze stworzenie pod słońcem, które pierwsze wita mnie o poranku, zawsze przybiega słysząc mój głos, zgrzyta z radości gdy ją drapię po karczku i pozwala mi prawie na wszystko, podczas gdy wobec innych zachowuje dystans najeżony ostrymi ząbkami. Ona jedna z całego stada na wybiegu czekała na mnie w stałym miejscu bym ją wzięła na ręce. Uwielbiała leżeć wygodnie na moim przedramieniu z nosem ukrytym w zagięciu łokcia.

I tak właśnie zasnęła dzisiaj...
Zanim do nas dotarła - były tylko dwa szczurki, dopiero z nią powstało stadko. Wprowadziła spokój, ale i energię, radość, napęd do działania.




Chorowanie zaczęło się wiosną. Jeden guz, zaraz za nim następny, niedawno - kolejny. Dwie operacje, które przeszła śpiewająco mimo, że jedna z nich pozostawiała wiele do życzenia. Tyle w niej było woli życia. Do wczoraj...
Nóżki od jakiegoś czasu słabły. W sobotę ciałko zaczęło odmawiać posłuszeństwa. Jeszcze miałam nadzieję, wrażenie, że się poprawia. Niestety to była równia pochyła, dzisiaj nie potrafiła zrobić już prawie nic... Nie chciałam by cierpiała - po to ją adoptowaliśmy by uniknęła tego, co złe. Jeszcze w transporterku zazgrzytała pod moim dotykiem.
Teraz pewnie biega za Tęczowym Mostem ze swoimi siostrzyczkami - labisiami. I może kiedyś się spotkamy - może w snach, może w zaświatach. Pozwolić jej odejść było niewyobrażalnie trudno. jednak patrzeć na jej cierpienie - nie do zniesienia.
Tęsknię, Białoszku...









Dziś pomogłam jej odejść, by nie cierpiała i by oprócz dobrego życia ofiarować jej jeszcze dobrą śmierć.
Sama nie wiem jak oddać jej hołd - tak szczególnym była stworzeniem. Wciąż zaskakiwała, wniosła pokłady radości do mojego życia jak i do stadka, które dopełniła.
Trafiła do nas w czerwcu 2010 wyciągnięta z laba przez Susurement. Początki były upiorne, bo okazała się dziurkaczem pierwszej klasy. I w zasadzie została nim aż do końca - palce należało ukrywać, bo groziła im krwawa jatka.

Nauczyła mnie cierpliwości i bezinteresownej miłości, którą obdarzyłam ją nie wierząc zbytnio w to, że jej złośliwy charakterek się zmieni. Nigdy nie przypuszczałam jak wiele dostanę w zamian - wiosną tego roku ze zdziwieniem odkryłam, że to najwierniejsze, najukochańsze stworzenie pod słońcem, które pierwsze wita mnie o poranku, zawsze przybiega słysząc mój głos, zgrzyta z radości gdy ją drapię po karczku i pozwala mi prawie na wszystko, podczas gdy wobec innych zachowuje dystans najeżony ostrymi ząbkami. Ona jedna z całego stada na wybiegu czekała na mnie w stałym miejscu bym ją wzięła na ręce. Uwielbiała leżeć wygodnie na moim przedramieniu z nosem ukrytym w zagięciu łokcia.

I tak właśnie zasnęła dzisiaj...
Zanim do nas dotarła - były tylko dwa szczurki, dopiero z nią powstało stadko. Wprowadziła spokój, ale i energię, radość, napęd do działania.




Chorowanie zaczęło się wiosną. Jeden guz, zaraz za nim następny, niedawno - kolejny. Dwie operacje, które przeszła śpiewająco mimo, że jedna z nich pozostawiała wiele do życzenia. Tyle w niej było woli życia. Do wczoraj...
Nóżki od jakiegoś czasu słabły. W sobotę ciałko zaczęło odmawiać posłuszeństwa. Jeszcze miałam nadzieję, wrażenie, że się poprawia. Niestety to była równia pochyła, dzisiaj nie potrafiła zrobić już prawie nic... Nie chciałam by cierpiała - po to ją adoptowaliśmy by uniknęła tego, co złe. Jeszcze w transporterku zazgrzytała pod moim dotykiem.
Teraz pewnie biega za Tęczowym Mostem ze swoimi siostrzyczkami - labisiami. I może kiedyś się spotkamy - może w snach, może w zaświatach. Pozwolić jej odejść było niewyobrażalnie trudno. jednak patrzeć na jej cierpienie - nie do zniesienia.
Tęsknię, Białoszku...







