Wtorek.
: wt maja 01, 2012 7:40 pm
Najmniejszy z miotu. Był maleńki. Spędził z nami dwanaście dni. Dwanaście pięknych dni.
Robiłam mu dużo zdjęć, żeby kiedyś, gdy będzie już dużym, dorosłym szczurem, móc patrzeć na nie z rozrzewnieniem, teraz nie mogę się zmusić, by otworzyć folder.
Rano wszystko było w porządku, codzienne mizianie na dzień dobry. A przed południem znalazłam go na dnie klatki znieruchomiałego, ciężko łapiącego oddech. Natychmiast taksówka i lecznica, dostał jakieś zastrzyki, ale widać było, że to stan agonalny. Umarł mi na rękach. Pierwszy zmarły szczur, którego kochałam miłością 'mój-ci-on'.
Miało być pięknie. Miał dotrzymywać towarzystwa starszemu Lou mojej współlokatorki, którego koledzy zmarli, a którego nie da się połączyć z moimi chłopakami, bo pałają do siebie czystą nienawiścią. A jednocześnie chciałyśmy go przysposobić też do mojego męskiego stada, żeby mógł do nich dołączyć po śmierci Lou.
Był skoczny, zeskakiwał z kanapy, ale sam przychodził do ręki, gdy chciałam go złapać. Leżeliśmy, on pod moim swetrem, i na głos czytałam mu Palahniuka. Był słodkim pisklakiem, którego chciałyśmy wychować na Wielkiego Cudownego Szczura, bo na takiego miał zadatki. Ogromne.
Tak pusto bez niego. Miał na imię Wtorek i taki dzień tygodnia nam go zabrał. Ciężko. A to było tylko dwanaście dni.
Robiłam mu dużo zdjęć, żeby kiedyś, gdy będzie już dużym, dorosłym szczurem, móc patrzeć na nie z rozrzewnieniem, teraz nie mogę się zmusić, by otworzyć folder.
Rano wszystko było w porządku, codzienne mizianie na dzień dobry. A przed południem znalazłam go na dnie klatki znieruchomiałego, ciężko łapiącego oddech. Natychmiast taksówka i lecznica, dostał jakieś zastrzyki, ale widać było, że to stan agonalny. Umarł mi na rękach. Pierwszy zmarły szczur, którego kochałam miłością 'mój-ci-on'.
Miało być pięknie. Miał dotrzymywać towarzystwa starszemu Lou mojej współlokatorki, którego koledzy zmarli, a którego nie da się połączyć z moimi chłopakami, bo pałają do siebie czystą nienawiścią. A jednocześnie chciałyśmy go przysposobić też do mojego męskiego stada, żeby mógł do nich dołączyć po śmierci Lou.
Był skoczny, zeskakiwał z kanapy, ale sam przychodził do ręki, gdy chciałam go złapać. Leżeliśmy, on pod moim swetrem, i na głos czytałam mu Palahniuka. Był słodkim pisklakiem, którego chciałyśmy wychować na Wielkiego Cudownego Szczura, bo na takiego miał zadatki. Ogromne.
Tak pusto bez niego. Miał na imię Wtorek i taki dzień tygodnia nam go zabrał. Ciężko. A to było tylko dwanaście dni.