-=* Białostocki Batalion *=-
: czw maja 24, 2012 5:59 pm
Ukłony!
Skoro wszyscy się chwalą... oto Morus!
![Obrazek](http://img502.imageshack.us/img502/3801/morusik.jpg)
Na chwilę obecną Morus ma (najprawdopodobniej) 6 miesięcy.
Dziesiątego grudnia 2011 roku moja mama postawiła mnie przed faktem dokonanym: dostałam szczura!
Drobniutkiego samczyka husky. Zawsze chciałam takiego mieć, był uroczy. Tą niespodziankę moja rodzicielka sprawiła mi z okazji zbliżających się urodzin. Już pierwszego dnia poleciałam i zakupiłam wszystkie książki o szczurach jakie mi wpadły w ręce. Przeczytałam je po kilka razy, ale niektóre informacje w nich zawarte (np. dotyczące kastracji samców) były sprzeczne, jednak lekturę uważam za cenną. Niestety... w sześć dni po otrzymaniu szczurka, tuż przed godziną szóstą rano, mój skarb zdechł - w dniu moich urodzin.
Nigdy wcześniej nie miałam szczura, zastanawiałam się: czy to moja wina? Czy zrobiłam coś nie tak...? Po kilku dniach się otrząsnęłam i odwiedziłam sklep, w którym mama dokonała zakupu. Myślałam, że źle interpretuję to co widzę, więc tydzień później zaciągnęłam tam koleżankę. Wychodzi na to, że albo obie jesteśmy ślepe, albo na witrynie sklepu zoologicznego wystawiono chore szczurki... miałam wrażenie, że część z nich była już martwa. Biegające obok króliki również nie wyglądały najlepiej (jednemu piana ciekła z pyska). Wystraszyłam się i już nigdy tam nie zachodziłam. Myślałam, że sklep zlikwidują, ale jak słyszałam już jest tam spokój, działa nadal. Więc może oczy mnie okłamały? Nie wiem.
Faktem jest z kolei pojawienie się w moim domu nowego szczura.
Ostatniego dnia grudnia udałam się do innego sklepu zoologicznego. Tam kupiłam samca, który wydawał mi się najbrzydszy (tym dziwnym sposobem liczyłam na szczura o miłym charakterze). Ekspedientka zapakowała malca (co mnie ucieszyło, w prawidłowy sposób) do obszernego pudełka. Na dworze było zimnawo, toteż zdjęłam wszystko co na sobie miałam (oprócz koszuli) i opatuliłam swój ładunek. Wcześniej naczytałam się o szczurzej wrażliwości na przeciągi oraz kiepską tolerancję temperatury poniżej piętnastu stopni. Do tego doszła moja lekka trauma spowodowana zgonem pierwszego ogonka... Morus (tak go nazwałam jak tylko znalazł się w pudełku) już w pierwszych sekundach znajomości pokazywał, że bliżej mu do boga wojny Marsa niż kochającej i kochanej Wenus.
W pudełku co jakiś czas się miotał, atakował ściany w różnych miejscach stopniowo zwiększając siłę nacisku. Chciał się przebić na zewnątrz. Ponieważ miałam blisko do domu (niecałe 10 minut drogi autobusem) nie panikowałam, starałam się uspokoić go śpiewając mu cicho kołysanki. Ludzie patrzyli się na mnie dziwnie, wiadomo, ale ja bardzo chciałam mieć w domu szczurka, który nie zdechnie. Wierzyłam, że ten śpiew go odstresuje chociaż odrobinę.
Od tamtego dnia Morus jest oczkiem w głowie... mojej mamy! Aż czasami robię się zazdrosna...
Co do samego szczurka... tak jak na początku, tak i teraz uważa się za szefa wszystkich i wszystkiego. Nie chce (lub nie może) zrozumieć, że są takie miejsca, gdzie nie wolno mu chodzić. Cały dom objął w swe władanie. Nie przeraża go chyba nic na tym świecie. Kiedy nie pozwalam mu gdzieś iść stara się odwrócić moją uwagę i czmychnąć tam, gdzie akurat mu się uwidziło. Nie lubi tulenia, trzymanie na rękach traktuje bardziej jako konieczność niźli przyjemność. Czasami odnoszę wrażenie, że gdy wdrapuje się mi na ramię to obraca się "przodem do kierunku jazdy". Kiedy siada na lewym ramieniu, chce abym skręciła w lewo, gdy na prawym - w prawo. Gdy zaś sadowi mi się pod szyją - do przodu. Kilkukrotnie zdarzało mu się chwytać mnie za nogawki i ciągnąć. Gdy spodnie były zbyt gładkie, aby mógł się po nich wspiąć, energicznie szarpie za nogawkę, dając mi tym samym znak, że mam się pochylić - nie podnieść go, ale nachylić się tak, aby sam mógł wskoczyć! Jest bardzo samodzielny. Jeżeli może gdzieś sam wleźć to to zrobi, jeżeli nie, wówczas próbuje aż się zmęczy, lub ostatecznie zwraca się do mnie o pomoc. Dziwny jest ten nasz układ.
Minęło już prawie pół roku. Tydzień temu po ponad trzyletniej przerwie, po raz pierwszy mam styczność z internetem. Poprzez stronę Stowarzyszenia Hodowców Szczurów Rasowych w Polsce trafiłam na stronę [url=http://anahata_rattery.eu.interii.pl/]białostockiej hodowli szczurów rasowych[/url], a ta doprowadziła mnie na to forum. Rzuciłam się do czytania, ponieważ takich informacji właśnie wszędzie szukałam (książki itp.).
Radość trwała krótko. Uświadomiłam sobie, że Morus potrzebuje towarzystwa innego ogoniastego. Pieniążków zawsze mało, ale wówczas natrafiłam na dział poświęcony adopcjom. Nie wierzyłam własnemu szczęściu: w Białymstoku ktoś oddaje szczurki! Nie czekałam, od razu się zgłosiłam. Po wstępnych ustaleniach uzgodniłam z właścicielem, że odbiorę jednego malucha
![Obrazek](http://img607.imageshack.us/img607/4282/nifi11.th.jpg)
![Obrazek](http://img43.imageshack.us/img43/575/nifi2.th.jpg)
![Obrazek](http://img232.imageshack.us/img232/6830/nifi5.th.jpg)
(na więcej nie mam miejsca w klatce) i zapewnię tym sposobem kompana mojemu "królowi". Termin w poniedziałek, więc zgłębiłam wątki poświęcone łączeniu. Czuję się przygotowana, lecz jednocześnie trochę przestraszona... proszę, nie oceniajcie mnie źle. Skąd miałam wiedzieć, że szczura można adoptować? Cieszę się, że natrafiłam na Morusa. Mimo swojego trudnego charakteru uważam go za kochaną kulkę kłaków o zawyżonym ego. Nie zamieniłabym go nawet na "tysiąc" darmowych szczurów z całodobową opieką i zapewnionym wyposażeniem w postaci klatek. Wiem za to jedno: już nigdy szczura nie kupię. Raz uświadomiona, starczy.
Teraz szukam wszędzie taniej klatki, która pomieściłaby co najmniej trzy samce - mam na oku kolejną bidulę, która potrzebuje domu. Jak zresztą my wszyscy, prawda?
Skoro wszyscy się chwalą... oto Morus!
![Obrazek](http://img502.imageshack.us/img502/3801/morusik.jpg)
Na chwilę obecną Morus ma (najprawdopodobniej) 6 miesięcy.
Dziesiątego grudnia 2011 roku moja mama postawiła mnie przed faktem dokonanym: dostałam szczura!
Drobniutkiego samczyka husky. Zawsze chciałam takiego mieć, był uroczy. Tą niespodziankę moja rodzicielka sprawiła mi z okazji zbliżających się urodzin. Już pierwszego dnia poleciałam i zakupiłam wszystkie książki o szczurach jakie mi wpadły w ręce. Przeczytałam je po kilka razy, ale niektóre informacje w nich zawarte (np. dotyczące kastracji samców) były sprzeczne, jednak lekturę uważam za cenną. Niestety... w sześć dni po otrzymaniu szczurka, tuż przed godziną szóstą rano, mój skarb zdechł - w dniu moich urodzin.
Nigdy wcześniej nie miałam szczura, zastanawiałam się: czy to moja wina? Czy zrobiłam coś nie tak...? Po kilku dniach się otrząsnęłam i odwiedziłam sklep, w którym mama dokonała zakupu. Myślałam, że źle interpretuję to co widzę, więc tydzień później zaciągnęłam tam koleżankę. Wychodzi na to, że albo obie jesteśmy ślepe, albo na witrynie sklepu zoologicznego wystawiono chore szczurki... miałam wrażenie, że część z nich była już martwa. Biegające obok króliki również nie wyglądały najlepiej (jednemu piana ciekła z pyska). Wystraszyłam się i już nigdy tam nie zachodziłam. Myślałam, że sklep zlikwidują, ale jak słyszałam już jest tam spokój, działa nadal. Więc może oczy mnie okłamały? Nie wiem.
Faktem jest z kolei pojawienie się w moim domu nowego szczura.
Ostatniego dnia grudnia udałam się do innego sklepu zoologicznego. Tam kupiłam samca, który wydawał mi się najbrzydszy (tym dziwnym sposobem liczyłam na szczura o miłym charakterze). Ekspedientka zapakowała malca (co mnie ucieszyło, w prawidłowy sposób) do obszernego pudełka. Na dworze było zimnawo, toteż zdjęłam wszystko co na sobie miałam (oprócz koszuli) i opatuliłam swój ładunek. Wcześniej naczytałam się o szczurzej wrażliwości na przeciągi oraz kiepską tolerancję temperatury poniżej piętnastu stopni. Do tego doszła moja lekka trauma spowodowana zgonem pierwszego ogonka... Morus (tak go nazwałam jak tylko znalazł się w pudełku) już w pierwszych sekundach znajomości pokazywał, że bliżej mu do boga wojny Marsa niż kochającej i kochanej Wenus.
W pudełku co jakiś czas się miotał, atakował ściany w różnych miejscach stopniowo zwiększając siłę nacisku. Chciał się przebić na zewnątrz. Ponieważ miałam blisko do domu (niecałe 10 minut drogi autobusem) nie panikowałam, starałam się uspokoić go śpiewając mu cicho kołysanki. Ludzie patrzyli się na mnie dziwnie, wiadomo, ale ja bardzo chciałam mieć w domu szczurka, który nie zdechnie. Wierzyłam, że ten śpiew go odstresuje chociaż odrobinę.
Od tamtego dnia Morus jest oczkiem w głowie... mojej mamy! Aż czasami robię się zazdrosna...
Co do samego szczurka... tak jak na początku, tak i teraz uważa się za szefa wszystkich i wszystkiego. Nie chce (lub nie może) zrozumieć, że są takie miejsca, gdzie nie wolno mu chodzić. Cały dom objął w swe władanie. Nie przeraża go chyba nic na tym świecie. Kiedy nie pozwalam mu gdzieś iść stara się odwrócić moją uwagę i czmychnąć tam, gdzie akurat mu się uwidziło. Nie lubi tulenia, trzymanie na rękach traktuje bardziej jako konieczność niźli przyjemność. Czasami odnoszę wrażenie, że gdy wdrapuje się mi na ramię to obraca się "przodem do kierunku jazdy". Kiedy siada na lewym ramieniu, chce abym skręciła w lewo, gdy na prawym - w prawo. Gdy zaś sadowi mi się pod szyją - do przodu. Kilkukrotnie zdarzało mu się chwytać mnie za nogawki i ciągnąć. Gdy spodnie były zbyt gładkie, aby mógł się po nich wspiąć, energicznie szarpie za nogawkę, dając mi tym samym znak, że mam się pochylić - nie podnieść go, ale nachylić się tak, aby sam mógł wskoczyć! Jest bardzo samodzielny. Jeżeli może gdzieś sam wleźć to to zrobi, jeżeli nie, wówczas próbuje aż się zmęczy, lub ostatecznie zwraca się do mnie o pomoc. Dziwny jest ten nasz układ.
Minęło już prawie pół roku. Tydzień temu po ponad trzyletniej przerwie, po raz pierwszy mam styczność z internetem. Poprzez stronę Stowarzyszenia Hodowców Szczurów Rasowych w Polsce trafiłam na stronę [url=http://anahata_rattery.eu.interii.pl/]białostockiej hodowli szczurów rasowych[/url], a ta doprowadziła mnie na to forum. Rzuciłam się do czytania, ponieważ takich informacji właśnie wszędzie szukałam (książki itp.).
Radość trwała krótko. Uświadomiłam sobie, że Morus potrzebuje towarzystwa innego ogoniastego. Pieniążków zawsze mało, ale wówczas natrafiłam na dział poświęcony adopcjom. Nie wierzyłam własnemu szczęściu: w Białymstoku ktoś oddaje szczurki! Nie czekałam, od razu się zgłosiłam. Po wstępnych ustaleniach uzgodniłam z właścicielem, że odbiorę jednego malucha
![Obrazek](http://img607.imageshack.us/img607/4282/nifi11.th.jpg)
![Obrazek](http://img43.imageshack.us/img43/575/nifi2.th.jpg)
![Obrazek](http://img232.imageshack.us/img232/6830/nifi5.th.jpg)
(na więcej nie mam miejsca w klatce) i zapewnię tym sposobem kompana mojemu "królowi". Termin w poniedziałek, więc zgłębiłam wątki poświęcone łączeniu. Czuję się przygotowana, lecz jednocześnie trochę przestraszona... proszę, nie oceniajcie mnie źle. Skąd miałam wiedzieć, że szczura można adoptować? Cieszę się, że natrafiłam na Morusa. Mimo swojego trudnego charakteru uważam go za kochaną kulkę kłaków o zawyżonym ego. Nie zamieniłabym go nawet na "tysiąc" darmowych szczurów z całodobową opieką i zapewnionym wyposażeniem w postaci klatek. Wiem za to jedno: już nigdy szczura nie kupię. Raz uświadomiona, starczy.
Teraz szukam wszędzie taniej klatki, która pomieściłaby co najmniej trzy samce - mam na oku kolejną bidulę, która potrzebuje domu. Jak zresztą my wszyscy, prawda?