wspólna eutanazja
: sob lut 23, 2013 4:21 pm
witajcie,
piszę kolejny raz, bo znów mam problem, nie wiem jaką podjąć decyzję w sprawie moich dwóch szczurzyc (2 lata 10 miesięcy).
halinka, ma ogromnego guza między nóżkami, długo nie rósł, dlatego nie operowaliśmy ze względu na jej wiek, teraz, gdy operacja nie wchodzi już w grę on urósł "w pakiecie" z kilkoma innymi i mam wrażenie, że chyba ten "zlep guzowy" ciągle się powiększa byłam u dr piaseckiego i powiedział, że ew. może wyciąć część tego guza, ale jego duża część zostanie, prawdopobonie się rozrośnie, jeśli halinka w ogóle przeżyje operację i okres pooperacyjny... zalecił eutanazję. była bardzo smutna jak wróciliśmy do domu, podjęłam tą decyzję, mieliśmy jechać wczoraj i... jej stan się trochę poprawił. wczoraj cały dzień jadła, chodziła (w miarę możliwości - tylko po klatce), piła i nawet reagowała na smakołyki i moje wołanie. nie miałam serca odebrać jej życia, kiedy znowu zaczęła walczyć... wiem jednak, że ta decyzja musi zostać podjęta, że będzie to niedługo... jeśli tylko lekko się pogorszy jej stan, pojedziemy...
halinka od zawsze mieszka z siostrą melą, nigdy nie miały współokatorów, od urodzenia we dwie. melcia ma 3 guzki, jeden na podgardlu... operacja ze względu na wiek, raczej nie wchodzi w grę, jednak głównie dlatego, że ma zwyrodnienie kręgosłupa - tylne nóżki odmawiają posłuszeństwa, postępuje zanik mięśni. od ok. 2 miesięcy chodzi troszkę ciągnąc je za sobą, ale świetnie sobie radzi, je, pije, jest wesoła, reaguje na smakołyki. operacja, która uziemiłaby ją na kilka dobrych dni sprawi, że już w ogóle nie będzie chodziła normalnie... wczoraj zauważyłam, że kiedy się "podnieca", np., kiedy podchodzę do klatki, żeby ją wziąć, dać jedzenie, zaczyna oddychać jakby przez zatkany nos, świszczącym oddechem, jakby chrumkanie... a kiedy się uspokaja, oddycha normalnie. dziś słyszałam, że też w głęboki śnie chwilę tak "chrumkała"... nie wiem, czy to wynik guza na podgardlu, czy postępujące przeziębienie (ostatnio kichają, podaję juvit multi do wody).
dziewczynki są ze sobą mocno związane, śpią razem, spędzają czas. mela, gdy kiedyś miała operację, była odizolowana na ok. tydzień od halinki, wtedy halinka wpadła w depresję... nie mogliśmy poświęcić jej tyle czasu, co meli, ani tyle co zwykle, mam wielkie wyrzuty sumienia z tego powodu wtedy potwornie schudła, jej stan zdrowia się pogorszył, pokrzywiły zęby, bo nie ścierała ich pokarmem... gdy mela wróciła "do domu", wszystko wróciło do normy...
i tu jest problem... wiem, że życie halinki nie potrwa już długo, myślę, że maksymalnie w ciągu tygodnia pojedziemy z nią na eutanazję... i tu moja rozterka... co z melusią? czy powinnam zabrać je dwie? jak o tym myślę, to mam straszne wyobrażenie tej sytuacji... jak to by było, jedna czeka na śmierć widząc (słysząc) śmierć siostry? jejku, straszne, nawet, gdy tylko o tym myślę... to jak jakiś zbiorowy mord... ale z drugiej strony, czy melcia sobie sama poradzi? czy nie wpadnie w depresję, jak halinka kiedyś? czy może właśnie to byłoby dla nich najlepsze, jeśli pójdą razem. razem do końca i na zawsze od narodzin? melcia jest fizycznie w trochę lepszym stanie niż halinka, jednak nie oszukujmy się - nie jest ani młodsza, ani dużo zdrowsza... gdy były odizolowane po operacji wtedy, spędzaliśmy z nią 24 h, żeby nie rozerwała szwów, więc nie czuła się samotna... ale teraz nie mogę poświęcić jej tyle czasu...
nie wiem, co robić... pomóżcie proszę...
piszę kolejny raz, bo znów mam problem, nie wiem jaką podjąć decyzję w sprawie moich dwóch szczurzyc (2 lata 10 miesięcy).
halinka, ma ogromnego guza między nóżkami, długo nie rósł, dlatego nie operowaliśmy ze względu na jej wiek, teraz, gdy operacja nie wchodzi już w grę on urósł "w pakiecie" z kilkoma innymi i mam wrażenie, że chyba ten "zlep guzowy" ciągle się powiększa byłam u dr piaseckiego i powiedział, że ew. może wyciąć część tego guza, ale jego duża część zostanie, prawdopobonie się rozrośnie, jeśli halinka w ogóle przeżyje operację i okres pooperacyjny... zalecił eutanazję. była bardzo smutna jak wróciliśmy do domu, podjęłam tą decyzję, mieliśmy jechać wczoraj i... jej stan się trochę poprawił. wczoraj cały dzień jadła, chodziła (w miarę możliwości - tylko po klatce), piła i nawet reagowała na smakołyki i moje wołanie. nie miałam serca odebrać jej życia, kiedy znowu zaczęła walczyć... wiem jednak, że ta decyzja musi zostać podjęta, że będzie to niedługo... jeśli tylko lekko się pogorszy jej stan, pojedziemy...
halinka od zawsze mieszka z siostrą melą, nigdy nie miały współokatorów, od urodzenia we dwie. melcia ma 3 guzki, jeden na podgardlu... operacja ze względu na wiek, raczej nie wchodzi w grę, jednak głównie dlatego, że ma zwyrodnienie kręgosłupa - tylne nóżki odmawiają posłuszeństwa, postępuje zanik mięśni. od ok. 2 miesięcy chodzi troszkę ciągnąc je za sobą, ale świetnie sobie radzi, je, pije, jest wesoła, reaguje na smakołyki. operacja, która uziemiłaby ją na kilka dobrych dni sprawi, że już w ogóle nie będzie chodziła normalnie... wczoraj zauważyłam, że kiedy się "podnieca", np., kiedy podchodzę do klatki, żeby ją wziąć, dać jedzenie, zaczyna oddychać jakby przez zatkany nos, świszczącym oddechem, jakby chrumkanie... a kiedy się uspokaja, oddycha normalnie. dziś słyszałam, że też w głęboki śnie chwilę tak "chrumkała"... nie wiem, czy to wynik guza na podgardlu, czy postępujące przeziębienie (ostatnio kichają, podaję juvit multi do wody).
dziewczynki są ze sobą mocno związane, śpią razem, spędzają czas. mela, gdy kiedyś miała operację, była odizolowana na ok. tydzień od halinki, wtedy halinka wpadła w depresję... nie mogliśmy poświęcić jej tyle czasu, co meli, ani tyle co zwykle, mam wielkie wyrzuty sumienia z tego powodu wtedy potwornie schudła, jej stan zdrowia się pogorszył, pokrzywiły zęby, bo nie ścierała ich pokarmem... gdy mela wróciła "do domu", wszystko wróciło do normy...
i tu jest problem... wiem, że życie halinki nie potrwa już długo, myślę, że maksymalnie w ciągu tygodnia pojedziemy z nią na eutanazję... i tu moja rozterka... co z melusią? czy powinnam zabrać je dwie? jak o tym myślę, to mam straszne wyobrażenie tej sytuacji... jak to by było, jedna czeka na śmierć widząc (słysząc) śmierć siostry? jejku, straszne, nawet, gdy tylko o tym myślę... to jak jakiś zbiorowy mord... ale z drugiej strony, czy melcia sobie sama poradzi? czy nie wpadnie w depresję, jak halinka kiedyś? czy może właśnie to byłoby dla nich najlepsze, jeśli pójdą razem. razem do końca i na zawsze od narodzin? melcia jest fizycznie w trochę lepszym stanie niż halinka, jednak nie oszukujmy się - nie jest ani młodsza, ani dużo zdrowsza... gdy były odizolowane po operacji wtedy, spędzaliśmy z nią 24 h, żeby nie rozerwała szwów, więc nie czuła się samotna... ale teraz nie mogę poświęcić jej tyle czasu...
nie wiem, co robić... pomóżcie proszę...