Ramzes, który strzelał ząbkami do samego końca [*]
: sob gru 07, 2013 11:52 am
Wczoraj w nocy odszedł Ramzes, senior naszego stada. Nawet nie umiem powiedzieć, ile dokładnie miał lat - u mnie był od wiosny, wcześniej trochę u mojej siostry, która odebrała go dosłownie interwencyjnie od nieodpowiedzialnej właścicielki, gdzie był niedożywiony i samotny. W momencie adopcji miał mieć ok. 1,5 roku, czyli teraz miałby nieco ponad 2 lata... ale pani weterynarz stwierdziła, że sądząc po wyglądzie, mógł mieć sporo więcej niż dwa. Dożył szczurzej starości w kochającym domu i tulącym go stadzie. Był niezwykle przyjazny i radosny, uwielbiał zarówno szczury, jak i ludzi. Do stada przyłączył się natychmiast mimo dużej różnicy wieku i doskonale się w nim czuł.
Na jesieni wyraźnie zaczął się starzeć, pojawiły się problemy z sercem. Walczyliśmy dzielnie, podawaliśmy lekarstwa, biegaliśmy do lecznicy na zastrzyki. Na przełomie listopada i grudnia zaczęłam rozumieć, że to jest walka przegrana - bo nie wygramy po prostu ze starością. Mimo to wyrywaliśmy każdy dzień, kiedy Ramzes mógł jeszcze pospać w hamaczku z kolegami i zjeść ukochanego banana.
Miał dobrą śmierć, na tyle spokojną, jaką dało się zapewnić. Rano wyciągnęłam go jeszcze na lekarstwa, był już słaby i osowiały, nie chciał jeść. Przytulił się do mojej ręki i nie chciał wracać do klatki. Wiedziałam już, że to jego przypuszczalnie ostatnia doba, ale z ciężkim sercem musiałam iść do pracy. Przyszłam koło 20.00, Ramzes leżał na boczku sam w kuwecie, inne szczury omijały go. Był już niemal zupełnie nieruchomy. Bałam się, że już nie żyje, ale troszkę się w nim tliło, oddychał leciutko. Wzięłam go na ręce i głaskałam. Koło 23 przyjechała siostra, podjęłyśmy decyzję, żeby mu podać digoksynę, aby nie cierpiał wskutek duszności od serca. Tuliłyśmy go na zmianę. Był przytomny długo, jeszcze krótko przed śmiercią strzelał ząbkami i lekko pulsował oczkiem, czyli chyba nie cierpiał... Chcę myśleć, że było mu dobrze i że go to nasze głaskanie uspokajało. Odszedł tak jak żył - pogodnie.
Powiedziałam mu, żeby pozdrowił wszystkie moje ogonki po tamtej stronie i powiedział im, że je kocham i za nimi tęsknię. Jest ich tam dużo, będzie miał się z kim bawić.
Na jesieni wyraźnie zaczął się starzeć, pojawiły się problemy z sercem. Walczyliśmy dzielnie, podawaliśmy lekarstwa, biegaliśmy do lecznicy na zastrzyki. Na przełomie listopada i grudnia zaczęłam rozumieć, że to jest walka przegrana - bo nie wygramy po prostu ze starością. Mimo to wyrywaliśmy każdy dzień, kiedy Ramzes mógł jeszcze pospać w hamaczku z kolegami i zjeść ukochanego banana.
Miał dobrą śmierć, na tyle spokojną, jaką dało się zapewnić. Rano wyciągnęłam go jeszcze na lekarstwa, był już słaby i osowiały, nie chciał jeść. Przytulił się do mojej ręki i nie chciał wracać do klatki. Wiedziałam już, że to jego przypuszczalnie ostatnia doba, ale z ciężkim sercem musiałam iść do pracy. Przyszłam koło 20.00, Ramzes leżał na boczku sam w kuwecie, inne szczury omijały go. Był już niemal zupełnie nieruchomy. Bałam się, że już nie żyje, ale troszkę się w nim tliło, oddychał leciutko. Wzięłam go na ręce i głaskałam. Koło 23 przyjechała siostra, podjęłyśmy decyzję, żeby mu podać digoksynę, aby nie cierpiał wskutek duszności od serca. Tuliłyśmy go na zmianę. Był przytomny długo, jeszcze krótko przed śmiercią strzelał ząbkami i lekko pulsował oczkiem, czyli chyba nie cierpiał... Chcę myśleć, że było mu dobrze i że go to nasze głaskanie uspokajało. Odszedł tak jak żył - pogodnie.
Powiedziałam mu, żeby pozdrowił wszystkie moje ogonki po tamtej stronie i powiedział im, że je kocham i za nimi tęsknię. Jest ich tam dużo, będzie miał się z kim bawić.