Najgorszy scenariusz z możliwych podczas łączenia
: sob mar 15, 2014 10:32 am
Zastanawiałam się, czy napisać o tym w dziale "odeszły" ,ale to mimo wszystko jest związane ściśle z łączeniem. Wybaczcie proszę za lament, ale chciałabym się gdzieś wypłakać i zrozumieć co zrobiłam źle....a jeśli zrobiłam źle, zabiłam wczoraj niewinne, przestraszone zwierzątko.
Tydzień temu odeszła nasza Lucy... parę ostatnich minut jej życia były jedną z najprzykrzejszych rzeczy jakie widziałam, zwłaszcza, że nie znałam powodu. Masowałam jej serduszko przez 20 minut wierząc, że może się obudzi, nie obudziła się. Nie szukaliśmy powodów w szczurach, stawialiśmy na zawał serca. Cała nasza rodzina to przeżyła, łącznie z pozostałymi szczurkami. Maja- ślepa i z zaćmą od urodzenia bardzo podupadła na zdrowiu. Chociaż jej charakter był można by uznać autystyczny, nie spodziewaliśmy się, że w tak mocno to przeżyje. Lucy, która pilnowała wszystkich obowiązków jako Alfa, zawsze pomagała Mai. Myła ją, iskała, robiła porządek w klatce, poprawiała legowisko, w osobnych kątach organizowała toaletę i spiżarnię. Druga adoptowana- Yuki, dla której początkowo mieliśmy być tylko domem tymczasowym, w ostatnich tygodniach zachowywała się naprawdę niepokojąco. Wszelkie objawy napadów lęków bez powodu. Nie wychodziła z środka hamaka. Wychodzi z niego tylko po jedzenie. Dziwne, ponieważ zawsze była typem odważnego i energicznego szczura, niestety bardzo denerwującego. Teraz potrafi wyskoczyć z rąk na metr, jak z sekundy na sekundę się czegoś bez powodu przestraszy. Po wielu próbach ponownego oswojenia i uspokojenia daliśmy sobie spokój. Pewnego dnia mama poprosiła mnie, abym zobaczyła jedno ogłoszenie. Grupka 5 tygodniowych maluszków do oddania z mojego miasta. Pomyślałam, że zaadoptowanie trzeciego pobudzi nasze do życia. Mieliśmy odebrać malutkiego dumbo w sobotę. Ale, że z właścicielką nie dało się normalnie skontaktować (prawie zawsze numer zajęty albo nie odbierała) ,dałam sobie spokój i zdesperowana postanowiłam zajść do...sklepu zoologicznego. Jestem hipokrytką bo nie toleruję kupowania zwierząt w takich miejscach. Ale tam, w małym akwarium leżały dwie urocze samiczki dumbo. Jedna była tak urocza, że moje serduszko nie wytrzymało ze wzruszenia i kupiłam ją. To miał być szczęśliwy wieczór. Byłą taka delikatna i kochana. Ale psikała, bardzo często. Pół godziny czasu spędziła z nami. Bardzo przestraszona, ale powoli robiła się odważniejsza. Ale zorientowaliśmy się, że niedługo zapadnie noc, a my nie mamy osobnej klatki przed czasem pierwszego połączenia. Po godzinie wzięliśmy się za łączenie, możliwe, że zbyt szybko. Zmieniliśmy w klatce i wypuściliśmy wszystkie trzy na nieznanym terenie w przed pokoju. Młoda cały czas siedziała w kącie. Jedyne co jej wtedy robiły to tylko obwąchiwały i uciekały ze strachem. Yuki była czymś niezwykle podniecona i przestraszona za razem. Wzięłam po 20 minutach młodą na kolana, aby nie siedziała bezczynnie na zimnych kafelkach zwłaszcza, że miała katarek. Rozmawialiśmy o tym, że jutro chłopak weźmie ją do gabinetu, da coś na przeziębienie i ewentualnie ivermektynę gdyby miała pasożyty...mówiliśmy, że u nas będzie szczęśliwa i zdrowa od tego czasu...że będzie miała piękną i dużą klatkę. Malutka zasypiała u mnie na kolankach. Dlaczego wszystko musiało prysnąć w sekundę przez małego ,głupiego i przestraszonego szczyla? Znów nagle zmieniła swoje zachowanie. Weszła na mnie, chociaż nie robiła tego często. Zaczęła z zainteresowaniem wąchać młodą. Wykazywała tylko pozytywne zaciekawienie. Nie reagowałam, musiała kiedyś się z nią zapoznać. Zaczęła czegoś szukać na jej szyi...nagle wgryzła jej się z całej siły w kark. Szarpnęłam ją i próbowałam oddzielić, ale ona ze wzrokiem zabójcy nie chciała puścić ,zaciskała się coraz mocniej....na jej malutkim, drobniutkim ciałku. W końcu odrzuciłam Yuki. Młoda upadła na ziemię....umierała tak samo jak Lucy, tak samo.... cała powtórka z okropnego czwartkowego dnia...łapała powietrze z bólu...po tym, jak machała tylną łapą...odeszła....
tamowałam ranę...możliwe, ze zbyt późno, ale to wszystko się wydarzyło w sekundę. Znów zrobiłam rko....miałam nadzieję, że wróci do nas. Ktokolwiek przeżył co ja, wie czym jest to uczucie. Zabiłam wczoraj szczurka. Drobniutkiego, niewinnego szczurka. Miała być szczęśliwa. Nigdy podczas łączenia się tak nie działo. Zawsze walczyły, ale nigdy nic się nie stało.
Chyba to już ostatni raz kiedy mam szczura. Pomimo parunastu lat z nimi, czuję, że się do tego nie nadaję. Ta malutka duszyczka mogła jeszcze żyć...mogła jeszcze dziś w nocy spokojnie spać ze swoją siostrzyczką w akwarium. Ale musiałam przyjść ja, zabrać ją z egoistycznych pobudek ,aby po prostu zaprowadzić ją na pewną śmierć.
Trzymam w domu małego zabójcę, do którego nigdy nie byłam przekonana. Z tego wszystkiego zastanawiam się czy też nie przez nią odeszła Lucy. Ta schizofreniczka z dnia na dzień robi się coraz mniej przewidywalna. Zastanawiamy się nad wścieklizną, wczoraj ugryzła także i mnie. Teraz boję się o Maję, która pomimo monstrualnych rozmiarów nie będzie miała siły walczyć. Ale to już chyba na inny temat. Nie wiem już nawet jak to podsumować, pozostawiam to Wam.
Tydzień temu odeszła nasza Lucy... parę ostatnich minut jej życia były jedną z najprzykrzejszych rzeczy jakie widziałam, zwłaszcza, że nie znałam powodu. Masowałam jej serduszko przez 20 minut wierząc, że może się obudzi, nie obudziła się. Nie szukaliśmy powodów w szczurach, stawialiśmy na zawał serca. Cała nasza rodzina to przeżyła, łącznie z pozostałymi szczurkami. Maja- ślepa i z zaćmą od urodzenia bardzo podupadła na zdrowiu. Chociaż jej charakter był można by uznać autystyczny, nie spodziewaliśmy się, że w tak mocno to przeżyje. Lucy, która pilnowała wszystkich obowiązków jako Alfa, zawsze pomagała Mai. Myła ją, iskała, robiła porządek w klatce, poprawiała legowisko, w osobnych kątach organizowała toaletę i spiżarnię. Druga adoptowana- Yuki, dla której początkowo mieliśmy być tylko domem tymczasowym, w ostatnich tygodniach zachowywała się naprawdę niepokojąco. Wszelkie objawy napadów lęków bez powodu. Nie wychodziła z środka hamaka. Wychodzi z niego tylko po jedzenie. Dziwne, ponieważ zawsze była typem odważnego i energicznego szczura, niestety bardzo denerwującego. Teraz potrafi wyskoczyć z rąk na metr, jak z sekundy na sekundę się czegoś bez powodu przestraszy. Po wielu próbach ponownego oswojenia i uspokojenia daliśmy sobie spokój. Pewnego dnia mama poprosiła mnie, abym zobaczyła jedno ogłoszenie. Grupka 5 tygodniowych maluszków do oddania z mojego miasta. Pomyślałam, że zaadoptowanie trzeciego pobudzi nasze do życia. Mieliśmy odebrać malutkiego dumbo w sobotę. Ale, że z właścicielką nie dało się normalnie skontaktować (prawie zawsze numer zajęty albo nie odbierała) ,dałam sobie spokój i zdesperowana postanowiłam zajść do...sklepu zoologicznego. Jestem hipokrytką bo nie toleruję kupowania zwierząt w takich miejscach. Ale tam, w małym akwarium leżały dwie urocze samiczki dumbo. Jedna była tak urocza, że moje serduszko nie wytrzymało ze wzruszenia i kupiłam ją. To miał być szczęśliwy wieczór. Byłą taka delikatna i kochana. Ale psikała, bardzo często. Pół godziny czasu spędziła z nami. Bardzo przestraszona, ale powoli robiła się odważniejsza. Ale zorientowaliśmy się, że niedługo zapadnie noc, a my nie mamy osobnej klatki przed czasem pierwszego połączenia. Po godzinie wzięliśmy się za łączenie, możliwe, że zbyt szybko. Zmieniliśmy w klatce i wypuściliśmy wszystkie trzy na nieznanym terenie w przed pokoju. Młoda cały czas siedziała w kącie. Jedyne co jej wtedy robiły to tylko obwąchiwały i uciekały ze strachem. Yuki była czymś niezwykle podniecona i przestraszona za razem. Wzięłam po 20 minutach młodą na kolana, aby nie siedziała bezczynnie na zimnych kafelkach zwłaszcza, że miała katarek. Rozmawialiśmy o tym, że jutro chłopak weźmie ją do gabinetu, da coś na przeziębienie i ewentualnie ivermektynę gdyby miała pasożyty...mówiliśmy, że u nas będzie szczęśliwa i zdrowa od tego czasu...że będzie miała piękną i dużą klatkę. Malutka zasypiała u mnie na kolankach. Dlaczego wszystko musiało prysnąć w sekundę przez małego ,głupiego i przestraszonego szczyla? Znów nagle zmieniła swoje zachowanie. Weszła na mnie, chociaż nie robiła tego często. Zaczęła z zainteresowaniem wąchać młodą. Wykazywała tylko pozytywne zaciekawienie. Nie reagowałam, musiała kiedyś się z nią zapoznać. Zaczęła czegoś szukać na jej szyi...nagle wgryzła jej się z całej siły w kark. Szarpnęłam ją i próbowałam oddzielić, ale ona ze wzrokiem zabójcy nie chciała puścić ,zaciskała się coraz mocniej....na jej malutkim, drobniutkim ciałku. W końcu odrzuciłam Yuki. Młoda upadła na ziemię....umierała tak samo jak Lucy, tak samo.... cała powtórka z okropnego czwartkowego dnia...łapała powietrze z bólu...po tym, jak machała tylną łapą...odeszła....
tamowałam ranę...możliwe, ze zbyt późno, ale to wszystko się wydarzyło w sekundę. Znów zrobiłam rko....miałam nadzieję, że wróci do nas. Ktokolwiek przeżył co ja, wie czym jest to uczucie. Zabiłam wczoraj szczurka. Drobniutkiego, niewinnego szczurka. Miała być szczęśliwa. Nigdy podczas łączenia się tak nie działo. Zawsze walczyły, ale nigdy nic się nie stało.
Chyba to już ostatni raz kiedy mam szczura. Pomimo parunastu lat z nimi, czuję, że się do tego nie nadaję. Ta malutka duszyczka mogła jeszcze żyć...mogła jeszcze dziś w nocy spokojnie spać ze swoją siostrzyczką w akwarium. Ale musiałam przyjść ja, zabrać ją z egoistycznych pobudek ,aby po prostu zaprowadzić ją na pewną śmierć.
Trzymam w domu małego zabójcę, do którego nigdy nie byłam przekonana. Z tego wszystkiego zastanawiam się czy też nie przez nią odeszła Lucy. Ta schizofreniczka z dnia na dzień robi się coraz mniej przewidywalna. Zastanawiamy się nad wścieklizną, wczoraj ugryzła także i mnie. Teraz boję się o Maję, która pomimo monstrualnych rozmiarów nie będzie miała siły walczyć. Ale to już chyba na inny temat. Nie wiem już nawet jak to podsumować, pozostawiam to Wam.