Bella, która odeszła niespodziewanie
: śr lis 26, 2014 11:27 am
Cześć, jestem na forum od jakiegoś czasu, ale nigdy nic nie pisałam. Do dzisiaj.
Od ponad dwóch tygodni jeżdżę ze swoją najstarszą szczurzycą (Tosią) do weterynarza. Tu guzek, tu zmiana ropna na skórze - operacja, po operacji wyskakuje ropień, z ogonem zaczyna się coś dziwnego dziać. Dostaje antybiotyk w zastrzykach, robią jej się odczyny po zastrzykach. Jeden odczyn sobie sama zdrapuje, zostaje dziura - kolejna operacja, razem z amputacją ogona. Operacja była w poniedziałek, szczur wesoły, brakiem ogona się nie interesuje. Wczoraj na kontrolę. Całkowicie spłukana, załamana, że kolejny szczur może odejść z mojego stadka (w sierpniu uśpiłam jedną ze szczurzyc).
Kolejny cios - Bella zaczyna w nocy z poniedziałku na wtorek krwawić z dróg rodnych. Myślę sobie "Okej, spokojnie. Przełożę ją do osobnej klatki i o 15 pojadę do weterynarza." Niestety weterynarz miała psa po wypadku i musiała go zoperować - wracamy do domu, o 17 mamy pojawić się ze szczurkami z powrotem u niej.
Tosia po amputacji biega po klatce, dużo je i dużo pije. Jest dobrze.
Niestety Bella zaczęła gasnąć około godziny 15:30, zrobiła się strasznie zimna - wiedziałam, że to już koniec. Trzymałam ją aż do jej ostatnich chwil. Zmarła wtulona w mój kciuk.
Byłam pogodzona z tym, że Tosia się nie wybudzi, że może pójść coś nie tak podczas operacji - na jej śmierć byłam przygotowana od paru dni. Znaczy, powiedzmy, że przygotowana. WIEDZIAŁAM, że może mi umrzeć.
Ale Bella? Siedzę i się zastanawiam czy przez stałą opiekę nad Tosią nie za bardzo "olałam" reszty stadka, że nie zauważyłam czegoś niepokojącego. Ale przecież brałam ją na ręce, co drugi dzień smarowałam wyłysiałe placki na ciele (coś ją dotknęło, miała być w drugiej kolejności brana do weterynarza, żeby dokładniej określić co to za zmiany na skórze ma) i nie zauważyłam NIC złego.
Potem mi się przypomina, że jakoś na początku tego roku zauważyłam krew w klatce, Bella była trochę nią umorusana przy ogonku. Gdzieś na forum przeczytałam, że czasami szczurom barwią się siki na czerwono od czerwonego barwnika w karmie. Usunęłam wszystko co czerwone z karmy i nic już jej nie było. Zachowywała się normalnie. Może tu popełniłam błąd?
Wybaczcie, że to takie długie, ale nie mam z kim porozmawiać. Mój chłopak mówi tylko, że nie mogę płakać, że jest jej lepiej, żebym się zajęła Tosią. Mama żebym już skończyła ze szczurami. A ja siedzę i się obwiniam, że coś przeoczyłam, o coś nie zadbałam.
I przede wszystkim - czemu tak niespodziewanie...
Teraz siedzę z moim bezogoniastą Tosią (wygląda jak chomik, tak na marginesie) i proszę ją żeby nie wykręciła mi numeru i żeby została jeszcze ze mną.
Bella, perełko, mam nadzieję, że jest Ci tam lepiej.
Od ponad dwóch tygodni jeżdżę ze swoją najstarszą szczurzycą (Tosią) do weterynarza. Tu guzek, tu zmiana ropna na skórze - operacja, po operacji wyskakuje ropień, z ogonem zaczyna się coś dziwnego dziać. Dostaje antybiotyk w zastrzykach, robią jej się odczyny po zastrzykach. Jeden odczyn sobie sama zdrapuje, zostaje dziura - kolejna operacja, razem z amputacją ogona. Operacja była w poniedziałek, szczur wesoły, brakiem ogona się nie interesuje. Wczoraj na kontrolę. Całkowicie spłukana, załamana, że kolejny szczur może odejść z mojego stadka (w sierpniu uśpiłam jedną ze szczurzyc).
Kolejny cios - Bella zaczyna w nocy z poniedziałku na wtorek krwawić z dróg rodnych. Myślę sobie "Okej, spokojnie. Przełożę ją do osobnej klatki i o 15 pojadę do weterynarza." Niestety weterynarz miała psa po wypadku i musiała go zoperować - wracamy do domu, o 17 mamy pojawić się ze szczurkami z powrotem u niej.
Tosia po amputacji biega po klatce, dużo je i dużo pije. Jest dobrze.
Niestety Bella zaczęła gasnąć około godziny 15:30, zrobiła się strasznie zimna - wiedziałam, że to już koniec. Trzymałam ją aż do jej ostatnich chwil. Zmarła wtulona w mój kciuk.
Byłam pogodzona z tym, że Tosia się nie wybudzi, że może pójść coś nie tak podczas operacji - na jej śmierć byłam przygotowana od paru dni. Znaczy, powiedzmy, że przygotowana. WIEDZIAŁAM, że może mi umrzeć.
Ale Bella? Siedzę i się zastanawiam czy przez stałą opiekę nad Tosią nie za bardzo "olałam" reszty stadka, że nie zauważyłam czegoś niepokojącego. Ale przecież brałam ją na ręce, co drugi dzień smarowałam wyłysiałe placki na ciele (coś ją dotknęło, miała być w drugiej kolejności brana do weterynarza, żeby dokładniej określić co to za zmiany na skórze ma) i nie zauważyłam NIC złego.
Potem mi się przypomina, że jakoś na początku tego roku zauważyłam krew w klatce, Bella była trochę nią umorusana przy ogonku. Gdzieś na forum przeczytałam, że czasami szczurom barwią się siki na czerwono od czerwonego barwnika w karmie. Usunęłam wszystko co czerwone z karmy i nic już jej nie było. Zachowywała się normalnie. Może tu popełniłam błąd?
Wybaczcie, że to takie długie, ale nie mam z kim porozmawiać. Mój chłopak mówi tylko, że nie mogę płakać, że jest jej lepiej, żebym się zajęła Tosią. Mama żebym już skończyła ze szczurami. A ja siedzę i się obwiniam, że coś przeoczyłam, o coś nie zadbałam.
I przede wszystkim - czemu tak niespodziewanie...
Teraz siedzę z moim bezogoniastą Tosią (wygląda jak chomik, tak na marginesie) i proszę ją żeby nie wykręciła mi numeru i żeby została jeszcze ze mną.
Bella, perełko, mam nadzieję, że jest Ci tam lepiej.