agresja? kastracja?
: ndz gru 07, 2014 10:30 pm
Koniec końców ( po moich perturbacjach z łączeniem mam duecik. Wiórka około 9 mc i Kluska vel Nindża.
I dzisiaj właśnie Klusek, skończywszy niedawno pół roku pogryzł mnie tak, że w pierwszej półgodzinie wyglądałam gorzej niż http://ratteria.w.interia.pl/pogryzienia.html
Dwa lub trzy tygodnie wcześniej miała miejsce podobna sytuacja, ale na syku się skończylo. Wywrócilam na plecy i podobne zachowanie się nie powtórzyło. Skoro z Wiórkiem, kiedy był w podobnym wieku mi się udało, to teraz myślałam że też.
Dzisiaj mnie zaczepiał, biegał, ganiał za ręką, dał "buziaczka" (wiem - obrzydliwe ale stało się ) I w momencie w którym to ja go dotknęłam chwycił mnie bardzo mocno zębami. Ja niewiele myśląc chciałam go odsunąć i wtedy w ułamku sekundy dorobiłam sie 8 ran. w tym jednej ogromnej w kształcie litery L z ilością krwi jak na kiepskim horrorze.
NIGDY żadne moje zwierzę mnie nie ugryzło. I to tak paskudnie
W sumie nie bolało i jak idiotka gapiłam się na ranę w szoku nie kumając co się właśnie stało, a Klusek wszedł mi na kolana i zaczął ta krew pić (wiem fu, ale mowie jak było bo może to ma jakieś znaczenie) Drugą ręką zawinięta w sweter próbowałam go odgonić żeby wstać i iść do łazienki to zaczął na mnie tak syczeć że autentycznie byłam zaskoczona jak w takim małym kabanosie mieści się taka żmija.
Dla równowagi sytuacja na codzień:
Nigdy wcześniej nie miałam dwójki - zawsze w pojedynkę (byłam dzieckiem i sami wiecie jak to niestety bywa) i dopiero na nich uczę się tego jak szczur zachowuje się w stadzie.
Codziennie biegają luzem, znają kilka słów, reagują na jedno - "Chodź, masz". Klatka jest ich miejscem spokoju, nikt ich tam nie zaczepia ale tez mogę swobodnie je w klatce głaskać i wsadzać reke do domku, po uprzednim zawołaniu ich po imieniu i obudzeniu. W stosunku do mnie są oswojone, ale charaktery maja płochliwe. Obcych - potrafią w klatce ugryźć.
W stosunku do siebie nawzajem:
Chłopaki ogólnie kochają się i nienawidzą. Razem robią wszystko - śpią, jedzą i ... biją się. Jedzenie "ekstra" zawsze muszę dawać w 2 kawałkach bo inaczej będzie kwik i piski. W. miał czasami strupy na pyszczku, które same, ładnie się goiły. To że przebywały razem brałam za dobrą monetę - każdy może się czasem pokłócić - tak myślałam.
Klusek bardzo często przy próbie dotyku piszczy - obojętnie czy dotykamy go my czy Wiórek.
I tutaj moje pytania -
Co ja zrobiłam źle? Czy mogłam sprowokować takie zachowanie>
Czy powinnam kastrować? Może to są moje błędy, a nie ich hormony.
A jeśli powinnam wykastrować to jednego (Kluska?) czy dwa szczury?
Czy trzymać je po zabiegu razem czy osobno?
Kiedy będę mogła wznowić kontakty z Kluskiem (skoro juz mnie zdominował i pogryzł to może znowu to zrobi i już na amen zostanę w hierarchii prochem i pyłem?) Jak się zachowywać w stosunku do szczura który nas "tak potraktował"?
I ostatnie - jakieś rady co do postępowania z moją raną (oprócz tych które są w linku który wkleiłam)? Może macie jakieś ciekawe własne doświadczenia.
I dzisiaj właśnie Klusek, skończywszy niedawno pół roku pogryzł mnie tak, że w pierwszej półgodzinie wyglądałam gorzej niż http://ratteria.w.interia.pl/pogryzienia.html
Dwa lub trzy tygodnie wcześniej miała miejsce podobna sytuacja, ale na syku się skończylo. Wywrócilam na plecy i podobne zachowanie się nie powtórzyło. Skoro z Wiórkiem, kiedy był w podobnym wieku mi się udało, to teraz myślałam że też.
Dzisiaj mnie zaczepiał, biegał, ganiał za ręką, dał "buziaczka" (wiem - obrzydliwe ale stało się ) I w momencie w którym to ja go dotknęłam chwycił mnie bardzo mocno zębami. Ja niewiele myśląc chciałam go odsunąć i wtedy w ułamku sekundy dorobiłam sie 8 ran. w tym jednej ogromnej w kształcie litery L z ilością krwi jak na kiepskim horrorze.
NIGDY żadne moje zwierzę mnie nie ugryzło. I to tak paskudnie
W sumie nie bolało i jak idiotka gapiłam się na ranę w szoku nie kumając co się właśnie stało, a Klusek wszedł mi na kolana i zaczął ta krew pić (wiem fu, ale mowie jak było bo może to ma jakieś znaczenie) Drugą ręką zawinięta w sweter próbowałam go odgonić żeby wstać i iść do łazienki to zaczął na mnie tak syczeć że autentycznie byłam zaskoczona jak w takim małym kabanosie mieści się taka żmija.
Dla równowagi sytuacja na codzień:
Nigdy wcześniej nie miałam dwójki - zawsze w pojedynkę (byłam dzieckiem i sami wiecie jak to niestety bywa) i dopiero na nich uczę się tego jak szczur zachowuje się w stadzie.
Codziennie biegają luzem, znają kilka słów, reagują na jedno - "Chodź, masz". Klatka jest ich miejscem spokoju, nikt ich tam nie zaczepia ale tez mogę swobodnie je w klatce głaskać i wsadzać reke do domku, po uprzednim zawołaniu ich po imieniu i obudzeniu. W stosunku do mnie są oswojone, ale charaktery maja płochliwe. Obcych - potrafią w klatce ugryźć.
W stosunku do siebie nawzajem:
Chłopaki ogólnie kochają się i nienawidzą. Razem robią wszystko - śpią, jedzą i ... biją się. Jedzenie "ekstra" zawsze muszę dawać w 2 kawałkach bo inaczej będzie kwik i piski. W. miał czasami strupy na pyszczku, które same, ładnie się goiły. To że przebywały razem brałam za dobrą monetę - każdy może się czasem pokłócić - tak myślałam.
Klusek bardzo często przy próbie dotyku piszczy - obojętnie czy dotykamy go my czy Wiórek.
I tutaj moje pytania -
Co ja zrobiłam źle? Czy mogłam sprowokować takie zachowanie>
Czy powinnam kastrować? Może to są moje błędy, a nie ich hormony.
A jeśli powinnam wykastrować to jednego (Kluska?) czy dwa szczury?
Czy trzymać je po zabiegu razem czy osobno?
Kiedy będę mogła wznowić kontakty z Kluskiem (skoro juz mnie zdominował i pogryzł to może znowu to zrobi i już na amen zostanę w hierarchii prochem i pyłem?) Jak się zachowywać w stosunku do szczura który nas "tak potraktował"?
I ostatnie - jakieś rady co do postępowania z moją raną (oprócz tych które są w linku który wkleiłam)? Może macie jakieś ciekawe własne doświadczenia.