Skrajna agresja szczurzycy
: sob paź 17, 2015 9:13 pm
Przepraszam, że tak zaczynam moje istnienie tutaj, alejestem w rozpaczy.
Obserwuję forum od kilku lat, korzystam z rad tu zawartych. W swoim życiu miałam wiele ogonków (w sumie będzie około 12).
Zawsze trafiałam na łagodne, albo oswajające się ogonki.
Teraz mam dziewczynę z piekła rodem.
Ale od początku.
Wiek: 7 miesięcy, u mnie od maja. Wzięta z zoologa, podgryzała od początku.
Szajba jest agresywna. Mam na myśli krew. Przy każdej okazji. Wkładanie ręki do klatki to samobójstwo. Trzymanie jej na rękach to trzymanie odbezpieczonego granatu. Doszło do tego, że od dwóch tygodni nie biegała sama poza klatką.
Próbowałam treningu zaufania (niemal od samego początku u nas) - metoda na siłę tylko spowodowała dotkliwsze pogryzienia.
Trening zaufania zakończył się fiaskiem, mała je grzecznie gerberka, wchodzi na rękę i ciach. Tutaj tkwimy od 2 miesięcy.
Próba dominacji? Masakra - krzyczała wniebogłosy i wyrywała się dobre kilka minut, uspokoiła się, włożyłam ją do klatki.
Następna próba interakcji skutkowała najgorszą z dotychczasowych ran - a było ich o wiele więcej niż kilka.
Taką ilość krwi co ja straciłam przy tej złośnicy to mogłabym zaopatrzyć punkt krwiodawstwa w przynajmniej dwie porcje
Szajba nie ucieka od ręki, wręcz przeciwnie, potrafi doskakiwać z zębami. W lepsze dni wchodziła po ręce na ramię. Jak daję jej o sobie pochodzić to jest ok, ale zbliżenie dłoni, otarcie jej uchem itp zazwyczaj kończy się krwią.
Poradźcie co jeszcze mogę zrobić?
Przeczytałam i próbowałam stosować rady z zagranicznych stron, z tego forum (m.in.powolne ruchy, czytanie książki na głos, moje przepachnione ciuchy w klatce).
Trafiłam na filmiki na youtube, w których to dziewczyna miała dwóch chłopaków, również agresywnych, których udało się oswoić po kastracji. Ale u dziewczyn to nie działa.
Panna nie daje sobie włożyć ręki do latki, muszę ściągać całą góre i wywabiać ją z hamaka, żeby wziąć ją na ręce.
Są dni, że posiedzi na ramieniu, poliże mój kark, dłonie. I dosłownie w ułamku sekundy zmienia się o 180stopni i gryzie do krwi. Zawsze gryzie do krwi.
Teoretycznie jest zdrowa, u weta też pokazała pokaz siły.
Od początku jest sama, w zoologu była z 3 dziewczynami i było ok, ale miała wtedy 8 tygodni.
I teraz najgorsza, do bólu szczera część:
Rozważamy eutanazję o ile nie znajdę jej kogoś kto ma doświadczenie z ciężkimi przypadkami.
Być może popełniłam zbyt wiele błędów próbując "metod" zaczytanych tu lub na innych stronach. I zepsułam ją. Zepsułam nić porozumienia, która od samego początku była niezwykle wątła lub nawet iluzoryczna.
Być może problem tkwi głębiej, ja już jestem zrozpaczona, zaczynam pracować z nią w skórzanych rękawicach, bo w końcu mnie przecież oskóruje.
Przepraszam za chaotyczność mojej wypowiedzi, ale wybaczcie proszę. Jestem kłębkiem nerwów.
Bo ja kurde kocham tą złośnice. I już sama nie wiem co mam robić.
Obserwuję forum od kilku lat, korzystam z rad tu zawartych. W swoim życiu miałam wiele ogonków (w sumie będzie około 12).
Zawsze trafiałam na łagodne, albo oswajające się ogonki.
Teraz mam dziewczynę z piekła rodem.
Ale od początku.
Wiek: 7 miesięcy, u mnie od maja. Wzięta z zoologa, podgryzała od początku.
Szajba jest agresywna. Mam na myśli krew. Przy każdej okazji. Wkładanie ręki do klatki to samobójstwo. Trzymanie jej na rękach to trzymanie odbezpieczonego granatu. Doszło do tego, że od dwóch tygodni nie biegała sama poza klatką.
Próbowałam treningu zaufania (niemal od samego początku u nas) - metoda na siłę tylko spowodowała dotkliwsze pogryzienia.
Trening zaufania zakończył się fiaskiem, mała je grzecznie gerberka, wchodzi na rękę i ciach. Tutaj tkwimy od 2 miesięcy.
Próba dominacji? Masakra - krzyczała wniebogłosy i wyrywała się dobre kilka minut, uspokoiła się, włożyłam ją do klatki.
Następna próba interakcji skutkowała najgorszą z dotychczasowych ran - a było ich o wiele więcej niż kilka.
Taką ilość krwi co ja straciłam przy tej złośnicy to mogłabym zaopatrzyć punkt krwiodawstwa w przynajmniej dwie porcje
Szajba nie ucieka od ręki, wręcz przeciwnie, potrafi doskakiwać z zębami. W lepsze dni wchodziła po ręce na ramię. Jak daję jej o sobie pochodzić to jest ok, ale zbliżenie dłoni, otarcie jej uchem itp zazwyczaj kończy się krwią.
Poradźcie co jeszcze mogę zrobić?
Przeczytałam i próbowałam stosować rady z zagranicznych stron, z tego forum (m.in.powolne ruchy, czytanie książki na głos, moje przepachnione ciuchy w klatce).
Trafiłam na filmiki na youtube, w których to dziewczyna miała dwóch chłopaków, również agresywnych, których udało się oswoić po kastracji. Ale u dziewczyn to nie działa.
Panna nie daje sobie włożyć ręki do latki, muszę ściągać całą góre i wywabiać ją z hamaka, żeby wziąć ją na ręce.
Są dni, że posiedzi na ramieniu, poliże mój kark, dłonie. I dosłownie w ułamku sekundy zmienia się o 180stopni i gryzie do krwi. Zawsze gryzie do krwi.
Teoretycznie jest zdrowa, u weta też pokazała pokaz siły.
Od początku jest sama, w zoologu była z 3 dziewczynami i było ok, ale miała wtedy 8 tygodni.
I teraz najgorsza, do bólu szczera część:
Rozważamy eutanazję o ile nie znajdę jej kogoś kto ma doświadczenie z ciężkimi przypadkami.
Być może popełniłam zbyt wiele błędów próbując "metod" zaczytanych tu lub na innych stronach. I zepsułam ją. Zepsułam nić porozumienia, która od samego początku była niezwykle wątła lub nawet iluzoryczna.
Być może problem tkwi głębiej, ja już jestem zrozpaczona, zaczynam pracować z nią w skórzanych rękawicach, bo w końcu mnie przecież oskóruje.
Przepraszam za chaotyczność mojej wypowiedzi, ale wybaczcie proszę. Jestem kłębkiem nerwów.
Bo ja kurde kocham tą złośnice. I już sama nie wiem co mam robić.