Missi
: pt sty 27, 2006 9:44 am
Wczoraj wieczorem odeszła Missi, mój czarno-biały kapturowiec, w słusznym wieku 3,5 roku.
Jest mi strasznie smutno, bo była u mnie całe TRZY lata, a to bardzo dużo czasu by się do siebie przywiązać.
Jej historia jest dość dziwaczna i dobrze obrazuje ludzka nieodpowiedzialnosc i egoizm.
Kiedy trafiła ostatecznie do mnie była juz dorosłą samicą, którą bezczelnie podrzucił do sklepu zoologicznego hodowca królików, któremu z kolei ktoś oddał ją, nie mogac sobie poradzic z temperamentem małego gryzonia.
Podobno była nieznośnym zwierzeciem, nieoswajalnym, agresywnym i w ogóle złym.
W sklepie nie zagrzała długo miejsca, bo juz po tygodniu sprzedawca zacząl mnie prosić zebym wzięła do siebie tego ślicznego futrzaka, który co prawda jest zabójcą i regularnie morduje mu chomiki, ale w szczurzym stadzie na pewno okaze się miłą przytulanką. Jako że jest to mój zaprzyjażniony sklep zoologiczny i zwierzęta zawsze tam sa dobrze traktowane, pomyślałam, że skoro sprzedawca jest na tyle szczery ze nie ukryl przede mną prawdziwej natury Missi, to może warto uratować ją zanim skończy jako obiad węża.
Początki były bardzo trudne. Ale wiecie co się okazało? Missi wcale nie była złym, agresywnym zwierzęciem, ale wystraszonym, sponiewieranym przec ciągłe zmiany miejsca zwierzątkiem. Panicznie bała się glaskania, nie pozwoliła się dotykać przez pół roku.
Potem stopniowo zaczęła wychodzić na biurko, potem wchodzić mi na ramię... Po roku już sama domagała się by ją zabrac z klatki i pozwolic buszowac w pokoju. Sama z powrotem wracała do stada, z którym o dziwo świetnie się dogadała. No, mówiąc wprost to Missi była przywódcą i nawet największe samce(kastraty ale zawsze to mężczyźni) bały się jej podskoczyć.
Przez ostatnie dwa lata sama sobie wychodziła i wracała do klatki. Kiedy miała ochote przychodziła na głaskanie - obowiązkowo zaliczałam iskanie mnie po głowie.
To iskanie to chyba największy dowód na to, że Missi przestala traktować ludzi wrogo.
Nigdy nie chorowała. Nie miała nawet kataru. Choc jej umysł pozostawal sprawny, ciało ostatecznie odmówiło posłuszeństwa. Starość uderzyła z ogromna siłą, w ciągu dwóch dni niszcząc mojego Missi szczura.
Podjęłam ostatecznie najtrudniejszą dezycję w życiu. Pozwoliłam jej umrzeć godnie. Nie chciałam, by mój siwy pyszczek męczył się dłużej.
Jest mi strasznie smutno, bo była u mnie całe TRZY lata, a to bardzo dużo czasu by się do siebie przywiązać.
Jej historia jest dość dziwaczna i dobrze obrazuje ludzka nieodpowiedzialnosc i egoizm.
Kiedy trafiła ostatecznie do mnie była juz dorosłą samicą, którą bezczelnie podrzucił do sklepu zoologicznego hodowca królików, któremu z kolei ktoś oddał ją, nie mogac sobie poradzic z temperamentem małego gryzonia.
Podobno była nieznośnym zwierzeciem, nieoswajalnym, agresywnym i w ogóle złym.
W sklepie nie zagrzała długo miejsca, bo juz po tygodniu sprzedawca zacząl mnie prosić zebym wzięła do siebie tego ślicznego futrzaka, który co prawda jest zabójcą i regularnie morduje mu chomiki, ale w szczurzym stadzie na pewno okaze się miłą przytulanką. Jako że jest to mój zaprzyjażniony sklep zoologiczny i zwierzęta zawsze tam sa dobrze traktowane, pomyślałam, że skoro sprzedawca jest na tyle szczery ze nie ukryl przede mną prawdziwej natury Missi, to może warto uratować ją zanim skończy jako obiad węża.
Początki były bardzo trudne. Ale wiecie co się okazało? Missi wcale nie była złym, agresywnym zwierzęciem, ale wystraszonym, sponiewieranym przec ciągłe zmiany miejsca zwierzątkiem. Panicznie bała się glaskania, nie pozwoliła się dotykać przez pół roku.
Potem stopniowo zaczęła wychodzić na biurko, potem wchodzić mi na ramię... Po roku już sama domagała się by ją zabrac z klatki i pozwolic buszowac w pokoju. Sama z powrotem wracała do stada, z którym o dziwo świetnie się dogadała. No, mówiąc wprost to Missi była przywódcą i nawet największe samce(kastraty ale zawsze to mężczyźni) bały się jej podskoczyć.
Przez ostatnie dwa lata sama sobie wychodziła i wracała do klatki. Kiedy miała ochote przychodziła na głaskanie - obowiązkowo zaliczałam iskanie mnie po głowie.
To iskanie to chyba największy dowód na to, że Missi przestala traktować ludzi wrogo.
Nigdy nie chorowała. Nie miała nawet kataru. Choc jej umysł pozostawal sprawny, ciało ostatecznie odmówiło posłuszeństwa. Starość uderzyła z ogromna siłą, w ciągu dwóch dni niszcząc mojego Missi szczura.
Podjęłam ostatecznie najtrudniejszą dezycję w życiu. Pozwoliłam jej umrzeć godnie. Nie chciałam, by mój siwy pyszczek męczył się dłużej.