OK, już trochę ochłonęłam, więc mogę coś napisać. Guz był duży i wrośnięty w głąb, ale do niczego nie przyczepiony i wyglądał jak z gruczołu mlecznego, mimo wszystko. Oby nie wracał.
Odbierając Maurycka spotkałam Krwiopijkę, która znowu odbywa praktyki w Zwierzętarni. Wyskoczyła zobaczyć, czyj to taki wielkoszczur.

Wyjaśniłam, że to nie wielkoszczur, tylko albinotyczny mamut karłowaty z trąbą ze złej strony.
Mauryś o tę skarpetkę jest śmiertelnie obrażony. Pewnie dlatego, że damska.

Dostał ją, bo jeszcze u weta wyskubał sobie dwa szwy i musieli go znowu zszywać.
Ale ze swojej strony powiem, że magiczna skarpeta zapewniła mi najspokojniejszą noc pooperacyjną w dziejach. Nie wiem, czy to w pełni zasługa skarpetki, czy też tego, że Mauryś jest małą ciapą, bo nie potrafi w niej chodzić, ani - na szczęście - jej zdjąć. Zjadł w nocy trochę jogurtu i trochę kaszki, a poza tym leżał obrażony i tyle. Suchego nadal nie tyka, ale za dnia wciągnął jeszcze trochę jogurtu i papryki, a teraz wydębił ode mnie chrupiącą skórkę domowego chleba, więc obstawiam, że to tylko foch, a nie brak apetytu.