
Szczurka była moim pierwszym zwierzęcym pupilem... zdobyłem ją z resztą w bardzo przypadkowy sposób. Otóż W sierpniu 2004 roku koleżanka podczas praktyk kupiła sobie Myszę. Po 2 dniach zorientowała się, że rodzice nie chcą widzieć szczura w domu (blok mieszkalny). W takich okolicznościach odkupiłem od koleżanki Myszę...z kolei Mysza otrzymała nową wspaniałą klatkę, piękne niebieskie poidełko, no i... nowego właściciela. Szybko polubiłem szczurowatą przyjaciółke, która odwdzieczała się szybką nauką, długimi skokami z szafek i... odstraszeniem psa, który za nic na świecie nie chciał się oduczyć sikania na kaloryfer. Wszystko wspaniale wyglądało do feralnego wtorku 3 kwietnia 2006. Tego dnia wróciłem bardzo późno do domu... spojrzałem na szczurkę i... aż mnie zmroziło. Szczurka nie mogła utrzymać równowagi podczas higieny osobistej, miała problemy z pobieraniem pokarmu. Weterynarz rozpoczął kurację sterydową. Z dnia na dzień szczurka miała się lepiej. W sobotę szczurka miała się bardzo dobrze... bez utrat rówowagi, miała apetyt, piła z poidełka. W niedzielę Mysza była troszkę osłabiona... wolniej jadła, ale radziła sobie dobrze.... znacznie lepiej niż w czwartek czy piątek. Niestety w poniedziałek serduszko Myszy nie wytrzymało. Z rana Mysza była wyraźnie osłabiona... pojechaliśmy do weterynarza, usłyszałem "no i tak właśnie zaczyna się walka z wiatrakami". Dostała Kolejną dawkę... nic nie chciała jeść, prawie się nie poruszała. Po powrocie do domu nie było widać najmniejszego efektu. Mysza straciła temperaturę... wziąłem ją na ręce, chciałem jechać z powrotem do weterynarza... niestety... Mysza na moich rękach oddała ostatnie spojrzenia... Straszne!!!


Jako avatar... jej ostatnie zdjęcie