Pół roku temu zaczęłam ją leczyć na "świszczący oddech", ale antybiotyki nie dawały efektu. Jakoś jednak w cieple staruszka sobie żyła i poza gruchaniem i świszczeniem nie zdradzała objawów choroby.
Aż do zeszłego miesiąca, kiedy na raz pojawiły się trzy guzy! Jeden pod prawą łapką - płaski ale rozległy, drugi w fałdzie skórnym na mostku - takie ziarno groszku, a trzeci pod lewą nogą. Jedyne co mogłam zrobić to zapewnić jej dobrą opiekę, bo na operację się nie kwalifikowała

Kiedy przestała przełykać stały pokarm uznałam, że nie można dłużej narażać jej na cierpienie ciągłego krztuszenia się, albo przypadkowego zadławienia. I tak większośc pokarmów przyjmowała półpłynnych, przez co schudła trochę - pewnie guzy też wyciągały z niej wszystkie soki.
Odeszła z godnością, bo tylko tyle mogłam dla niej zrobić

Bardzo mi jej brakuje.